piątek, 5 maja 2017

Była dziewiąta, dziewczyny obudziły się prawie jednocześnie.

- Dzień Dobry. - przywitała się, oparta na łokciu.
- Hej, spałyśmy razem?. - gwałtownie odsunęła się od Gosi.
- Nie wiem?, nie pamiętam. - złapała się za bolącą ranę.
- Ja ci to zrobiłam, przepraszam. - przytuliła się do niej.
- To wiem, wiedziałam, że to się źle skończy. Ciekawe co z sąsiadem, czy widział nasz wypadek.
- A nawet jeśli, to pewnie machnął na to ręką.
- Jeny, jaka ty jesteś głupia!. - rzuciła w Elenę poduszką.
- Że słucham?.
- Patrz jak ja wyglądam, jakby mnie ktoś pobił. - przeglądała się w lustrze, próbując na wszelkie możliwe sposoby zasłonić ranę włosami.
- Daj spokój, do wesela się zagoi. - pocieszyła ją.
- Do czyjego wesela?. - zachichotała.
- Patrząc na twoje upodobania, to prędzej do mojego.
- Co ty masz na myśli?, że nie wezmę ślubu?. - odwróciła się gwałtownie.
- Z Bartkiem?.
- Cicho już bądź...
- Odzywał się w ogóle do ciebie?. - spytała ciekawa.
- A co cię to tak nagle interesuje, hm?.
- Bo jestem twoją kochaną, wścibską przyjaciółką.
- Chyba nie. Kurcze proboszcz na prawdę zrzuca na niego najgorsze.
- Nie lubi go?.
- To mało powiedziane, a sam ma tyle brudu za uszami, że uhh...
- No już, nie denerwuj się. - przygarnęła ją do siebie.
- Robimy coś dzisiaj?.
- Oj nie wiem, wczoraj mogłyśmy sobie pozwolić, ale dzisiaj muszę skupić się na sobie.
- No trudno... - westchnęła.
- Ale nie bądź na mnie zła, proszę.
- Przecież nie jestem. - odpowiedziała mało przekonująco. - Idę do łazienki.
****
- Dobra Gocha, to ja lecę, co?.
- Ok.
- Gośka, więcej optymizmu, zaplanuj sobie jakoś czas.
- Tak, pewnie pójdę w kimę. - usiadła bezwładnie na łóżku.
- A może coś bardziej ambitnego?.
- W takim razie książka, a potem spać.
- Śmieszna jesteś, trzymaj się, a gdyby coś się działo, kontaktuj się.

Elena po wyjściu z podwórza udała się w stronę parkingu, na którym znajdowało się jej auto. Po oględzinach zniszczeń wsiadła za kółko i odpaliła auto. Cofając, w lusterkach zauważyła idącego po drugiej stronie ulicy Bartka, po chwili namysłu, postanowiła wykorzystać tą sytuację.

- Proszę księdza!. - uchylając okno, zawołała go.
- Tak?... a co ty masz tak poobijane auto?. - podchodząc bliżej zauważył zniszczoną karoserię.
- Długa historia, znalazło by się trochę czasu?.
- Nie wiem... a o co konkretnie chodzi?.
- No nie będę ukrywać, że o Gośkę. - powiedziała w prost.
- Nie rozumiem. - zmarszczył brwi.
- Cholera, ja też nie!. Niech ksiądz do niej podejdzie...
- W takim razie, dlaczego ona mnie o to nie poprosi?.
- Bo ja o to księdza proszę.
- Zobaczę... - odpowiedział obojętnie.
- Słucham?, chodzi o Gosie, a ksiądz mówi takie oschłe "zobaczę"?.
- Przepraszam, ale nie mogę obiecać... Teraz idę...
- Ale ja nie mówię, że teraz!. - weszła mu w zdanie z lekkim poddenerwowaniem.
- Spokojnie, teraz idę do szpitala... wracając pójdę do niej. Czy możemy się tak umówić?.
- To nie jest w moim interesie. - odfuknęła.

Dziewczyna odjechała z pozostawionym niesmakiem, wewnętrznie miała nadzieje, że nie zawiedzie się na kapłanie, a ten ma w sobie na tyle wewnętrznej mentalności, aby zaopiekować się jej przyjaciółką, która nie potrzebowała na tyle samej jej, ile księdza Bartka.

 Bartek pełnił posługę kapelana w szpitalu onkologicznym, nienawidził tego uczucia, kiedy wchodząc do izolatki musiał być przygotowany, na wszelkie przeszkody, które, co tydzień stawiały większy opór. Jak sam twierdził, ludzie tam dzielili się na dwa typy, tych którzy wyczekiwali z niecierpliwością Chrystusa, jak i tych, których  jednym z ostatecznych marzeń była śmierć.
Nie miało to dla niego znaczenia, był pełen miłosierdzia dla wszystkich i każdego z osobna. Co piątek przemierzał korytarze w białej jak śnieg albie, wchodził nawet tam, gdzie nie był mile widziany. Wtedy odstawiał kielich, zdejmował, jak sam nazywał "kieckę", poluźniał kołnierzyk .

- Ecce homo. - wskazywał na siebie i za pozwoleniem przysiadał się do chorego.

Każdemu poświęcał tyle czasu, ile on sam potrzebował, w szczególności tym drugim. Nie wszystkim się to podobało, wtedy najczęściej przytaczał wersety z Biblii, czym zamykał usta, tzw. marudom,
Zdarzało się, że nie chcieli go widzieć, dziękował i posłusznie wychodził z pokoju, nie chciał naciskać. Polecał ich w modlitwie, zdawał sobie sprawę z tego, że może widzieć, tą czy inną twarz ostatni raz.
Sam stawał w dylemacie, nie raz, nie dwa, musiał opuścić sale, chodził w kółko po korytarzu, aż się uspokoił. Nie wiedział jak pomóc tym ludziom, nie wiedział jakie słowa obrać, aby podtrzymać ich na duchu. Były momenty, w których siadał i milczał.

- O czym ksiądz myśli?. - spytała staruszka.
- O przemijaniu. - zamyślił się.
- Czyli o śmierci?.
- O przemijaniu. - powtórzył.
- Pięknie ksiądz to nazwał, ale to dalej śmierć.

Bartek spojrzał w jej oczy, w których było widać spustoszenie, jakie wywołał nowotwór. Uśmiechnął się do kobiety, a ona dotychczas posępna, odwzajemniła uśmiech.

- A teraz o czym ksiądz myśli?.
- Co ma pani na myśli?. - spytał z pełnym szacunkiem do kobiety.
- Widzę, że coś się zmieniło...
- Może w pani oczach stanę się egoistą... ale teraz myślę o sobie, o tym co mam.
- I jest ksiądz szczęśliwy.
- Otóż to. - skinął, łapiąc jej rękę.
- Czy na pewno?. - spytała dociekliwie.
- A nie widać?, jestem wdzięczny Bogu, za to, co mi dał... Za ludzi których postawił na mojej drodze, bez nich, pewnie byłbym nikim.
- Ma ksiądz rację.

Bartek nie wiedział, co odpowiedzieć, więc ta dalej kontynuowała.

- A czy ja mam za co dziękować Bogu?.
- Nie znam pani życia.
- Czy mogę mu podziękować za to, że umierając, mam możliwość porozmawiać z tak wspaniałym kapłanem?.
- Zdecydowanie nie jestem tym najwspanialszym. - pokręcił głową.
- Jestem już stara, więc niech mi ksiądz zaufa...
- Za mnie nie, ale może za to, że umierając otrzyma pani życie wieczne.
- A jeśli nie?.
- Ja już się o to postaram, obiecuję. - mrugnął znacząco kobiecinie, wywołując u niej szeroki, gdzieniegdzie szczerbaty uśmiech.
- Inni potrzebują księdza bardziej niż ja, niech już ksiądz idzie. - wyganiała go ręką.

Wstał z krzesełka, które wsunął pod biurko, stojąc jeszcze przy jej łóżku wyciągnął z kieszeni sutanny zminimalizowaną dziesiątkę różańca. którą miał zamiar wręczyć kobiecie.

- Nie, nie, nie... dlaczego mi ją ksiądz daje?. - spytała zaskoczona.
- Niech ją pani przyjmie...
- To za tydzień... - skinęła mu.
- Nie mogę obiecać, że będę.
- W takim razie za dwa tygodnie. Będę czekać. - przekonała, wciskając z powrotem różaniec do jego dłoni.

Bartkowi napłynęły łzy do oczu, każde takie spotkanie, rozmowa, była dla niego mega emocjonująca, walcząc z samym sobą, uśmiechnął się subtelnie do kobiety i wyszedł.

*******

Mam nadzieje, że podoba się :). Wpis powinien być już dodany dawno, ale problemy z internetem ;).


4 komentarze:

  1. Ciekawie ciekawie 😀. Może masz jakiś wpis w zapasie, hmm ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam, ale to jest takie moje "koło ratunkowe".

      Usuń
  2. Podoba I to jak! Mam nadzieję że wpisy będą lądowały tu jak najczęściej 😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mam nadzieje, że dam radę podołać obowiązkom i przysiąść do bloga, aby przerwy pomiędzy wpisami były jak najkrótsze. Patrząc na statystyki mordka mi się śmieje, jest dla kogo pracować :).

      Usuń