wtorek, 25 września 2018

- Niewyobrażalnie cię kocham. -  Bartek ogarnął moją twarz swoimi dużymi dłońmi.
- I ja ciebie. - ledwo odpowiedziałam, kiedy ten wtopił swoje usta w moje.

Bartek co jakiś czas powtarzał się i pytał o mnie i Franka, za każdym razem patrzył na mnie podejrzliwie nie wierząc, że między mną a jego przyjacielem na prawdę nic nie ma. Nie wiem jak miałam mu przegadać do rozumu.

- Jesteś okropny, że mi nie wierzysz!. - fuknęłam na niego.
- Gdyby coś, to byś mi powiedziała?.
- O czym mówisz, gdyby coś?, tylko ciebie kocham.

Patrzył na mnie, ale to tak przenikliwie... co na prawdę zaczęło doprowadzać mnie do poczucia winy.

- Mam na ciebie tak silną ochotę, gdybym tylko miał pewność, że zostaniesz na zawsze. - położył dłoń na moim karku, co spowodowało u mnie lekkie ciarki.

To fakt, że zaczęliśmy się do siebie zbliżać coraz bardziej i bardziej, ale w samochodzie nie było za wygodnie na pieszczoty, a i pora dnia nie była odpowiednia na takie uniesienia, bo w koło było wielu ludzi. Ten jednak nie przestawał, rozpuścił moje włosy przyjemnie drapiąc mnie po głowie, całował tak namiętnie, że haustem zaciągał powietrze. Chwilą dałam się porwać, jak miałam się od niego odkleić, kiedy było mi z nim tak przyjemnie.

- Przestań... - zahamowałam go, kiedy ten chciał się posunąć o krok dalej.
- Co się dzieje. - obejrzał się na mnie, przestając pieścić moje ciało.
- Nie tutaj i nie teraz.
- Masz rację, jestem zbyt porywczy. - odsunął się nieco ode mnie kładąc obie ręce, które jeszcze przed chwilą wędrowały po moim ciele, na kierownicę.
- Odwieziesz mnie do domu?. - spytałam grzecznie, mając uprzednie już plan.
- Tak. - odpowiedział spokojnie, bez większej emocji na twarzy.

Pod moim domem byliśmy dosyć szybko, odpięłam pas i uchyliłam drzwi auta będąc gotową do wyjścia.

- Zostaniesz na chwilę?. - z moich ust padło pytanie, które było zupełnie niezobowiązujące.
- W sumie to nie wiem czy mogę. - odpowiedział skrzywiony, spoglądając na swój analogowy zegarek na prawym przegubie.
- Nie daj się prosić, przecież nie ma u mnie nikogo.
- Okej, zostanę na herbatę. - uśmiechnął się subtelnie.

Przy stole patrzyłam na niego ze zdumieniem, prawie że duszkiem pił dopiero co zalaną wrzątkiem herbatę. Myślałam, że jest na mnie zły czy coś, mimo że co jakiś czas onieśmielał mnie swoim ślicznym uśmiechem.

- Co ci jest?. - zbliżyłam się do niego, kiedy ten szykował się do wyjścia zakładając swój elegancki czarny płaszcz.
- Kotku, nic mi nie jest. - zwrócił się do mnie miło, całując mnie jeszcze w czoło.
- Nie okłamuj mnie.
- Obawiam się trochę powrotu, co znowu proboszcz wykombinuje. - westchnął.
- Nie przejmuj się nim. - otarłam się niby przypadkiem o jego krocze, rozpinając jedyny guzik jego płaszcza.
- Gosia co robisz. - wstrzymał powietrze, napinając klatkę piersiową.
- Powiedz jeszcze raz, że masz na mnie ochotę.
- Oj zawsze, ale teraz... nie czuję się tu pewnie.
- Powiedz... - szepnęłam jeszcze raz do jego ucha, lekko je nadgryzając.
- Teraz mam na ciebie ogromną ochotę. - odszepnął mi, chuchając gorącym powietrzem z ust, wprost na moją szyję.
- I ja na ciebie.

Uśmiechnęłam się zadziornie i lekko pchnęłam go na ścianę przedpokoju o którą i ja chwilę później byłam oparta. Tym razem nie musiałam się obawiać, że znowu rozczaruje mnie tym, że w kulminacyjnym momencie zapali mu się czerwona lampka, pozbiera swoje rzeczy i ucieknie jak poparzony, bo działał bardzo stanowczo. Moje skinięcie głowy wystarczyło mu, żeby zaczął dominować.
Nasze ciała od razu się rozpoznały, a jedno od drugiego oczekiwało jeszcze to więcej. Nie mogłam się nacieszyć delikatnością, opiekuńczością, którą dawał mi w tamtym momencie Bartek. Już zdążyłam zapomnieć jak to jest, kiedy tak jak kiedyś stymulował moje ciało wąchając, dotykając i obcałowując je. Byliśmy jak para kochanków i chyba tak na prawdę było, jednak wszystko jak zawsze między nami było zachowane w "granicach smaku".
Czas leciał jak szalony, półnadzy leżeliśmy wtuleni w siebie jak para rozbitków nie mająca nic więcej oprócz siebie i wpatrywaliśmy się w zegar ścienny, którego wskazówki wybijały właśnie godzinę szesnastą.

- Musisz wracać, prawda?.
- Kiedy przejmę probostwo, będę mógł wracać o której chcę i z kim chcę, zobaczysz... - marzył, biorąc mnie mocniej w ramiona.

Nasze równomierne, spokojne oddechy przerwał zryw, który był wywołany jakimś dziwnym hałasem w domu, kręcenie kluczem w zamku, kroki, znajome głosy. To, że rodzice właśnie wrócili do domu było ostatnim czego mogłam się spodziewać.
Nie... to była tylko i aż moja matka i moja przyjaciółka Eleni. Płaszcz który zrzucił z siebie Bartek dalej leżał w przedpokoju i od razu zwrócił ich uwagę. Całe szczęście, w odpowiednim momencie przekręciłam klucz w moich drzwiach do pokoju.

- Gosia... Gośkaa!. - słyszałam nawoływanie matki, która była zaniepokojona tym, co zastała.
- Jestem w pokoju, zaraz wyjdę, bo yyy... przebieram się!. - odezwałam się, próbując nie wzbudzić jeszcze większych podejrzeń.
- Wyjdź natychmiast. Po za tym przyjaciółka do ciebie przyszła.

Bartek chodził już nerwowo po pokoju, byłby gotów uciekać przez okno, które było tylko półtorej metra nad ziemią.

- Usiądź i poczekaj. - szepnęłam do niego, próbując go uspokoić.

Bez namysłu złapałam za telefon. Pierwsze co mi przyszło do głowy to tylko to, aby namówić Eleni żeby wywołała moją matkę z domu, albo czymkolwiek ją zajęła, żeby Bartek mógł wyjść.

G: "Zajmij czymś moją matkę, jest ze mną Bartek. Ona go nie może zobaczyć, błagam." - wystukałam szybko na klawiaturze telefonu i natychmiast wysłałam. Na odpowiedź też nie musiałam długo czekać.
E: "Co mam zrobić?!, chyba zgłupiałaś. Pomogę ci, ale będziesz mi to musiała wytłumaczyć."
G: "Wszystko dla ciebie, tylko odwróć jej uwagę."

Kiedy tylko usłyszeliśmy donośny głos Eleni, oznaczało to, że teraz jest szansa dla nas.

- Proszę cię powiedz mi, że nie jesteś zły. - gładziłam go po policzku, próbując uspokoić jego rozbiegany wzrok.
- Nie jestem zły, jestem zakochany. - uśmiechnął się kojąco, mimo napiętej sytuacji.
- Nie wiem kiedy znowu cię zobaczę. - wyszłam przed nim żwawo z pokoju.
- Dlaczego tak mówisz, jestem dla ciebie o każdej porze dnia i nocy.
- Chcę w to wierzyć, wiesz...
- Ale tak jest. - kiwnął głową, mocno łapiąc mnie za rękę.
- Idź już.
- Odezwę się. Kocham cię. - cmoknął mnie w policzek i wybiegł z domu.

Myślałam, że zemdleję tam na miejscu. Z tego wszystkiego, na przykład tego co mówiłam wyszło na to, że byłam bardziej zdenerwowana niż on... to znaczy Bartek.

- Gośka! co to było, zwariowałaś?. - usłyszałam za plecami, a kiedy się odwróciłam dostrzegłam przyjaciółkę.
- Chodź, ja muszę usiąść. - przepuściłam ją przodem do swojego pokoju.
- To jest dla mnie nie pojęte, co on u ciebie robił?!. - chodziła od jednego kąta pokoju do drugiego.
- Zaprosiłam go na herbatę.
- Ja już znam tą twoją herbatę, co robiliście i czemu jego ciuchy były porozrzucane po całym przedpokoju?.
- Tam leżał tylko jego pła...
- ...chciałabyś widzieć wyraz twarzy twojej matki. - wtrąciła, uśmiechając się pod nosem. - Ciekawe co byś zrobiła, gdyby mnie tu nie było...
- Właśnie, co ty tu robisz?.
- Czekałam pod furtką, patrze a twoja mama podjeżdża autem no i mnie wpuściła.
- Czekałaś? mogłaś zadzwonić, czy coś.
- I wam przeszkodzić?, przestań. - śmiechneła, bo całe ciśnienie już z niej zeszło.
- Powiedział, że nie jest zły za tą całą sytuację. - próbowałam znaleźć jakąkolwiek dobrą stronę.
- On mnie nie obchodzi... zabezpieczyliście się chociaż?.
- Nie, to wszystko tak szybko się zadziało!.
- Gochaa...


********

Trochę nam się tu dzisiaj wydarzyło, prawda?.
Mam nadzieję, że się podoba. Pozdrawiam cieplutko c:





czwartek, 20 września 2018

- Nie jest mi potrzebny taki proboszcz!.

On mnie znowu wyprowadził z równowagi, ledwo wszedłem na parafię, ten już stał u progu drzwi i zaczynał planować mi jutrzejszy dzień. Powiedziałem mu, że przecież jadę na wizytę do samego biskupa, na co on:
- Ale w ogóle mnie to nie obchodzi. Musisz zrobić tak, żeby pogodzić ze sobą te obowiązki.
Miałem w głowie wiele złych rzeczy w tamtym momencie, ale chciałem jeszcze poczekać i ostatecznie dać upust emocjom przed samym biskupem, nie obchodziły mnie konsekwencje, ja nie mogłem tak funkcjonować.
Na spotkanie z biskupem wyjechałem wcześniej, ciężko było mi siedzieć w pustce i ciszy parafii, którą praktykuję już parę lat.

- Proszę tylko o wyrozumiałość i o nic więcej. - już prawie byłem na klęczkach, kontynuując rozmowę z biskupem.
- Próbuję cię zrozumieć, ale na takie wyskoki nie ma miejsca w kościele.
- To znaczy, że nie ma miejsca na mnie?.
- Nie jesteś skreślony, coś wymyślimy... a ja mam dla ciebie propozycję. - chodził nerwowo po pokoju.
- Uprzedzam, że nie zgodzę się na wszystko. - powiedziałem w prost.
- Zwariowałeś?, robię wszystko aby cię ustrzec... - spojrzał na mnie z uprzedzeniem.
- Tak?! ustrzec przed czym?, przed światem?, zamykając mnie w czterech ścianach?, gdybym tego chciał poszedłbym do zakonu zamkniętego.
- Kto cię zamyka w czterech ścianach?. - spytał zdezorientowany.
- Przecież proboszcz był u biskupa, wiecie więcej na mój temat niż ja sam.
- Był u mnie, to prawda i to wtedy dałem mu list do ciebie.
- O właśnie!, jeśli chodzi o list... dlaczego nie wręczył mi go biskup osobiście, bądź pocztą? no cokolwiek, oby ksiądz proboszcz nie miał do mojej korespondencji wglądu.
- Otworzył twoją korespondencję?.
- Ręce mi opadają... - westchnąłem, bo zdałem sobie sprawę, że biskup nic nie wie, co dzieje się w parafii.
- Puść to w niepamięć.
- Mam udawać, że nic się nie sta...
- ...Bartek! posłuchaj mnie, bo nie wezwałem cię do siebie ze względu na twojego proboszcza, tylko na ciebie.
- Chcę tylko dodać, że to proboszcz zrzuca prawie wszystkie swoje obowiązki na mnie, tylko żeby zająć mi czas, a nawet nie wiem czy taka była wola biskupa.
- Yyy tak, ja tak... - odpowiedział natychmiastowo, lekko zmieszany co dało mi do myślenia, że tak na prawdę nic o tym może nie wiedzieć.
- Dowiem się czegoś sensowniejszego, niż tego co jest w korespondencji?. - warknąłem, kładąc list tuż pod jego nos.
- Nie wiem co mam z tobą zrobić. Proboszcz mi mówi, że ludzie gadają, coraz mniej ludzi w kościele. - nerwowo machał długopisem w palcach.
- Gadają o czym?, o mnie i tej dziewczynie?. Jakoś mnie te słuchy nie dochodzą, a jako pierwszy powinienem być na to wystawiony. Może problem leży w proboszczu?.
- A chcesz przejąć jego obowiązki?.
- Od paru dni nie robię nic więcej...
- Ale ja mówię poważnie. - zmarszczył brwi.
- Jestem chyba na to za młody, prawda?.
- To wszystko da się obejść. - zadumał się. - Bo co?! mam cie przenieść?.
- Nie chciałbym tego. - skrzywiłem się.
- A więc właśnie, wiesz... jako proboszcz miałbyś większe pole manewru. - tłumaczył mi.
- A co z moim proboszczem?.
- Niech on sobie da już spokój. Żebyś nie został z tym sam, z nowym rokiem wysłałbym do ciebie jakiegoś młodego. - Masz rozbiegany wzrok, gubisz się, ale ja ci dam czas na pozbieranie myśli i zastanowienie się. - uśmiechnął się nawet sympatycznie.
- Nie wiem co o tym myśleć. - szepnąłem.
- Dlatego daję ci czas. Bartek... umówmy się, to nie jest metropolia, to prowincje wam tam wszystko jedno.
- To przede wszystkim nie jest w porządku względem parafian.
- Dogadacie się, idź już, bo ja mam dużo pracy. Jeszcze dzisiaj zadzwonię do was i porozmawiam z proboszczem.
- Ale on do końca swojego odejścia mnie zniszczy w tej parafii.
- Nie bój się, o tej sprawie nie wspomnę.
- Ja faktycznie już pójdę. Z Bogiem.
- Tak, z Bogiem Bartku. - odprowadził mnie do drzwi po czym polecił wszystkiego najlepszego.

Jadąc autem już do domu, ironicznie w tym słowa znaczeniu... doszedłem do wniosku, że chyba biskup nie jest do mnie tak wrogo nastawiony, jak to mi się wydawało wcześniej.

- Musimy się spotkać. - nagrałem się Gośce na sekretarkę, a ta parę minut później oddzwoniła.
- Coś się stało?.
- Tak... albo nie!, chce cie zobaczyć. - miotał się w swoich słowach.
- Kochanie, jestem w szkole do szesnastej.
- To ja po ciebie przyjadę, ale teraz.
- ...
- Dlaczego nic nie mówisz?. - spytał.
- A co mam powiedzieć, mam się zerwać?.
- Chyba nie pierwszy raz to robisz, co?. - zachichotał.
- Dzisiaj mam ciężkie lekcje, będzie przypał. - zająknęłam się.
- Nic nie będzie... zerwij się ze mną, proszę.
- Okej... za ile będziesz?. - zgodziłam się po chwili.
- Zaraz, to znaczy tak do dziesięciu minut.

Ustawiłem auto tuż pod wejściem do szkoły, Gosia zauważyła mnie z okien korytarza i od razu do mnie zbiegła. Od razu odjechaliśmy z tamtego miejsca, jechałem gdziekolwiek, nie miałem obranego celu.

- Co jest takiego ważnego, że musiałam zerwać się z lekcji?.
- Ja nie jestem wystarczająco ważnym powodem?. - nadstawiłem policzek do całusa.
- Ty zawsze. - cmoknęłam. - Byłeś już u tego biskupa?.
- Tak, właśnie od niego jadę. - pokiwał głową.
- Nie jesteś jakoś bardzo zmartwiony, to chyba wszystko w porządku co?.
- Powiedzmy... nie uwierzysz co mi zaproponował.
- No?. - zerknęłam na niego tajemniczo.
- Powiedział, że może dać mi probostwo.
- To dobrze, czy źle?.
- Nie będę wtedy zwykłym wikarym, którym wysługują się na lewo i prawo.
- Mhm. - odpowiedziałam zniesmaczona. Już wyobrażałam sobie, że będzie miał jeszcze więcej obowiązków, a o mnie znowu zapomni.
- Skąd taka smutna buźka?. - spytał zatroskany.
- Nie jestem smutna, tylko będziesz miał jeszcze więcej do roboty.
- Niekoniecznie.
- A to dlaczego?.
- To znaczy na początku może być różnie, ale potem ześle mi jakiegoś wikarego.
- I chcesz się nim tak wysługiwać, jak ty teraz jesteś?.
- Za kogo mnie masz... daj spokój. Nie będę taki. - smyrnął mnie po kolanie.
- A ty jesteś szczęśliwy?.
- Wiesz, ja mam jeszcze czas na decyzję, ale im dłużej o tym myślę, tym więcej we mnie optymizmu.
- No to skoro jesteś szczęśliwy...
- Ale nie tylko ja, nie robię tego dla siebie samego. Dla ciebie też.
- Obawiam się jednak, że znowu zejdę na drugi plan.
- Ahh te twoje obawy. Zaufaj mi.

Przyglądałam się jego zarumienionej buzi, w której tylko oczy były zmęczone i smutne. Ile razy mi coś obiecywał, potem się nie wywiązywał, a na sam koniec prosił o wybaczenie. Nie chcę przechodzić takiej huśtawki nastrojów po raz kolejny. Ja tak nie chcę żyć.


sobota, 15 września 2018

Dostałem list od samego biskupa, odbierając go z rąk proboszcza który był nawet nie wiem dlaczego pośrednikiem zobaczyłem że list był otwierany.

- Co stało się z kopertą, była otwierana?. - spytałem w prost, będąc zaniepokojony dlaczego mój proboszcz miałby mieć wgląd do mojej korespondencji.
- Mogła się rozkleić, prawda?. - odpowiedział mało wiarygodnie.
- Nie sądzę. - zmrużyłem oczy, uważnie przyglądając się jego rozbieganemu wzrokowi.
- Idź do siebie, ja mam dużo pracy. No chyba, że chcesz mnie zastąpić w obowiązkach. - próbował mnie zbyć, grzebiąc coś w teczkach.
- Mam jeszcze jedno pytanie.
- Tak?. - podniósł leniwie wzrok na mnie zza swojego ciężkiego biurka.
- Dlaczego biskup nie wręczył mi tego osobiście, tylko za pośrednictwem księdza proboszcza?.
- Oj Bartek nie wiem... - westchnął. - Byłem u niego na kawie, powiedział żebym ci to wręczył abyś ty nie musiał się fatygować.
- To żadna fatyga, mógłbym z nim na miejscu porozmawiać.
- Bartosz na prawdę mam dużo pracy, wynoś się. - podniósł ton głosu.
- Miłego dnia. - warknąłem sarkastycznie i natychmiast stamtąd odszedłem.

Zszokowała mnie jego reakcja. Wiem, że od pewnego czasu, za mną nie przepadał ale żeby aż tak?.
Pytanie po co był u biskupa, kiedy już będę u niego na pewno o to spytam. Wysunąłem list złożony w dwa z otwartej już wcześniej koperty, podejrzewam że przez proboszcza. Rozłożyłem go starannie i zdziwiłem się. Spodziewałem się najgorszego, czyli nagłego przeniesienia do innej parafii, bądź na misję, a list chociaż z odręcznym podpisem i czerwoną pieczątką biskupa okazał się zwykłym śmieciem, który zaraz miał znaleźć się w koszu. Dlaczego? biskup prosił mnie w nim o spotkanie, ale to jak najszybsze, to znaczy że sprawa nie cierpiąca zwłoki, a na tym się problem nie kończył. Tylko znowu dlaczego nie mógł po prostu do mnie zadzwonić?, specjalnie wystosował do mnie list, w którym rzucił datą i plus/minus godziną o której mam się u niego stawić. To wszystko śmierdziało na kilometr, czułem się jak krawężnik Kościoła. Chociaż do końca dnia proboszcz dał mi spokój,  następnego zaczęło się piekło. 

- Bartek dzisiaj o siódmej rano msza, potem dwa pogrzeby o równej dziewiątej i dziesiątej trzydzieści. W miedzy czasie zejdziesz do kancelarii, trzeba ułożyć ogłoszenia na niedzielę no i przy okazji możesz zrobić kazanie. Potem jesteś wolny, ale bądź na posterunku, na koniec msza o osiemnastej. - oznajmił mi na śniadaniu, na które ściągnął mnie z łóżka już o szóstej trzydzieści.
- A proboszcz... 
- Ja dzisiaj mam co robić, po za tym muszę odpocząć. Ty już chyba musisz iść, przecież jeszcze spowiedź.

Zerknąłem na niego zaspany, wziąłem łyk kawy bo nie miałem czasu na pełne śniadanie, trzeba było iść do konfesjonału, do którego o tej godzinie przychodzą starsze kobiety, które spowiadają się co msze. 
Usiadłem w konfesjonale, założyłem stułę i szybko odmówiłem modlitwę, oczy kleiły mi się do snu, ale przecież miałem zostać na "posterunku", ręce mi opadły od tego co dzisiaj zaplanował dla mnie proboszcz. Nigdy tak nie było, nigdy!. Zawsze staraliśmy się dzielić obowiązkami, aby nie przytłaczały żadnego z nas, a on chciał zająć mi każdą minutę czasu i to jeszcze w jaki sposób...
Kontemplacje przerwał mi ktoś, kto właśnie przyszedł podzielić się ze mną swoimi grzechami i prosić o przebaczenie. Nic nowego, ta sama kobieta i te same grzechy, co jakiś tydzień temu... nowy rekord. Nie chciałem być nie miły, ale musiałem powiedzieć, że coś tu nie gra w tym "postanawiam poprawę". Wydawało się, że to co powiedziałem przyjęła z pokorą, aż byłem dumny. Lecz wzrok którym mnie obdarowała przy eucharystii nie był już taki pokorny, spodziewam się interwencji samego proboszcza. Znowu mam przechlapane, jak tu być dobrym kapłanem... Skoro dzień zaczął się tak wspaniale, byłem ciekaw jak się skończy, chciałem aby skończył się jak najszybciej i zebrał jak najmniej jeńców.
Pochowałem starszego mężczyznę, z rozmowy z rodziną wywnioskowałem, że byli przygotowani na jego odejście, całkowicie zrozumiałe to i ból mniejszy. Żona pogodzona z jego odejściem, dzieci odchowane. Z cmentarza wracałem od razu do kościoła, bo zaraz miałem odprawić drugi i ostatni pogrzeb. Nie wiedziałem, że tym razem tak to we mnie uderzy, pod ołtarzem leżała trumna - biała i mała trumienka. Zaraz wróciłem się do zakrystii.

- Panie kościelny, co to?.
- Szczęść Boże. Koszowskim zmarła córeczka. - odpowiedział natychmiast domyślając się o co chcę spytać.
- Tym Koszowskim?. - wyjrzałem na ołtarz, dostrzegając młode małżeństwo w pierwszym rzędzie ławek. - Przecież jeszcze tak niedawno prosili mnie o jej chrzest. - westchnąłem i bezwładnie upadłem na krzesło.
- Dziwne, że ksiądz proboszcz zlecił księdzu ten pochówek. - podszedł do mnie, podając mi szklankę wody.

Ciężko było mi spojrzeć na rodziców dziewczynki, starałem się skupić i odprawić ostatnie pożegnanie jak najlepiej potrafiłem, ale nie wiem czy wyszło tak, jak wyglądało to w mojej głowie.

********

G: "Przyjdziesz dzisiaj do mnie?, źle się czuję." - odebrałem sms'a od Gośki, kiedy dopiero co zszedłem na probostwo.
B: "Mam dzisiaj sporo pracy"
G: "Zawsze masz sporo pracy, daj sobie spokój."
B: "Przykro mi."
G: "A mi wcale..."

Nie mogłem po raz kolejny jej sobie odpuścić, miałem dużo pracy to prawda ale jakoś to połapię. Dam radę.

********

- Jesteś jednak!. - uwiesiłam się Bartkowi na szyję widząc go u progu drzwi.
- Kocham cię Gosia.
- Przecież nie jestem już na ciebie zła.
- Nie musisz być na mnie zła, żebym ci to mówił. Prawda?. - spojrzał na mnie tajemniczo.
- Dawno tego od ciebie nie słyszałam.
- Bo nie lubię się afiszować. Wpuścisz mnie?.
- No tak pewnie, wchodź. - Machnęłam energicznie głową. - Jestem oczywiście sama. - klapnęłam na kuchenne krzesło, zakładając nogę na nogę.
- Mogę kawy?.
- Pewnie, ale czekaj... od kiedy ty znowu pijesz kawę?.
- Od dzisiaj. - mruknął podchodząc do kuchennego blatu. - Ten dzień zaczął się fatalnie, a to jeszcze nie koniec, więc uważaj mogę być upierdliwy. - uśmiechnął się sztucznie.
- Powiesz mi co się dzieje?. - podeszłam do niego, łapiąc go pewnie za dłoń.
- Sam nie wiem, dostałem wezwanie od biskupa.
- Chodzi o nas?.
- ...no i proboszcz planuje mi każdą wolną minutę, to znaczy zarzuca mnie obowiązkami.
- Czyli chodzi o nas.
- Jutro jadę do biskupa, nie chciałem cię martwić.
- Boję się o ciebie.
- Ale po co?. Ja sobie dam radę, co by się nie działo. - próbował mnie zapewniać, ale ja i tak wiedziałam lepiej.
- Ale gdyby coś, to powiedź że to skończysz.
- Mam cię zostawić?, w życiu!.
- Teraz tak mówisz... a jak nie będziesz miał wyjścia?.
- Zawsze jest jakieś wyjście. - przygarnął mnie tuląc mocno do piersi.

Bartek wypił kawę i musiał wracać, a ja nie mogłam go dłużej zatrzymywać, byłam wdzięczna chociaż za tę parę chwil.

- Uważaj na siebie i daj znać, co wiesz... po tej rozmowie.
- Nie martw się tak o mnie, odpoczywaj.

Jak miałam się o niego nie martwić?, każda chwilą i myślą byłam z nim. To co ja przeżywałam to jedno, a to on niósł ciężkie brzemię. Ja przynajmniej miałam wybór, a co on miał powiedzieć swojemu przełożonemu.