sobota, 20 października 2018

Elena została u mnie dłużej, myślałam że znowu skończy się między nami na kłótni o wiadomo kogo, ale było w porządku prowadziłyśmy lekkie rozmowy,  w kuchni moja matka szykowała leczo na które razem z nią ubłagałam przyjaciółkę, aby została.
Przy obiadokolacji mimo że była olaboga przepyszna, znudzona dzióbałam łyżką i nerwowo spoglądałam na telefon. Ciążyło coś na mnie, czułam się winna za tą akcję, która była z pewnością niekomfortowa dla Bartka, jego twarz tego nie pokazywała ale ja wiem.

G: "Ja cię przepraszam, bardzo przepraszam." - wystukałam szybko sms'a na numer, który już od dawna widniał w moich ulubionych
B: "Nie przepraszaj. Co się dzieje?"
G: "Wszystko okej."
B: "Czuje, że coś jest nie tak."
G: "Boję się o ciebie."
B: "Ale dlaczego?"
G: "No co będzie dalej..."
B: "A co ma być. Gosia! będzie tylko lepiej, zobaczysz"

Chciałam w to wierzyć ale to było nierealne, nie w tej, to znaczy w naszej sytuacji.

***********

Kim ja jestem? jeszcze księdzem?
A kim ona jest? już kochanką?.
Próbuję ale upadam, wewnętrznie niewyobrażalnie cierpię kryję to w sobie, aby tylko dać nadzieje mojej Gosi. Do tej pory wszystkie emocje chowałem pod czarną sutanną, która odzwierciedlała to, co miałem w środku, ale odkąd ją zobaczyłem moje serce napełniło się radością i miłością. Jestem jej rządny.
To w pewien sposób okropne, że Odprawiając Mszę Świętą, myślę o niej.
Modląc się, myślę o niej.
Będąc przy niej, chcę jej jeszcze więcej.
Sam nie wiem czy mogę nazywać się księdzem czy już za późno. Upadłem.
Za oknem już ciemno, nie mogłem usiedzieć wśród czterech pustych ścian, wyszedłbym gdzieś ale miałem tyle obowiązków. Zszedłem do kuchni po szklankę wody i przy okazji zabrałem z kancelarii papiery, które czekały na mnie od rana. Dokumenty miały być na już, zapowiadała się ciekawa noc, nie wiedziałem kiedy przez to przebrnę i położę się do łóżka.

***********

- Zostaniesz u mnie na noc?.
- A w ogóle mogę?.
- Oczywiście! wiesz że u mnie masz zawsze drzwi otwarte.
- Wszystko fajnie ale jutro szkoła.
- Weź wyluzuj... zróbmy sobie babski wieczór. Pooglądamy filmy.
- Kuszące...
- A nie mówiłam?. Daj znać  mamie że jesteś u mnie, a ja idę zrobić coś do picia.

Tak szybko jak ja przekonałam Eleni o zostaniu u mnie na noc, tak ona abyśmy nie odpuściły jutrzejszego dnia szkoły, trochę obawiałam się swojej formy po nieprzespanej nocy, bo to nigdy dobrze się nie kończyło. Ale zaś z drugiej strony nie mogłam sobie pozwalać i opuszczać zajęć.
Ze szkoły wychodziłam razem z Eleni, to ona zauważyła typa, który już z daleka do nas machał, aby tylko zwrócić naszą uwagę.

- Ej, znasz go?. - szepnęła mi w ucho.
- Franek?, a tak... co on tu znowu robi. - westchnęłam nerwowo.
- Cześć dziewczyny!. - podbiegł obejmując nas obie na przywitanie.

Myślałam, ze Franek przyjechał do Bartosza ale ten szybko wyprowadził mnie z błędu i powiedział, że specjalnie dla mnie. Było mi tak głupio... obok stała Eleni, z której twarzy od razu dało się wyczytać, że chce wyjaśnień bo nic nie rozumie z zaistniałej sytuacji. Po za tym czułam się beznadziejnie, nie dobrze czułam się w jego obecności, bo od razu myślałam że robię źle względem Bartka, może dlatego odsunęłam od siebie większość mężczyzn, względem tego jednego.

- Rozmawialiśmy już, co znowu chcesz. -  odciągnęłam go na bok.
- Chce z tobą jeszcze porozmawiać.
- Mamy jeszcze o czym?.
- Chcę cię mieć blisko siebie, nie odpuszczę.

Oniemiałam.

- Zejdź mi z oczu. - warknęłam.
- Już ci powiedziałem, że nie odpuszczę. - powtórzył chrapliwym głosem.
- Nie rozumiem cię. Z jednej strony zalecasz się do mnie i nadskakujesz mi na każdym kroku, ale na moje stanowcze "nie" robisz się nachalny. - wzruszyłam ramionami.
- Chcę żebyś była szczęśliwa...
- A jeśli nie chcę? nie z tobą??
- Przejedziesz się na nim, wtedy przyjdziesz do mnie z płaczem, będziesz oczekiwać ode mnie wsparcia. I to ja powiem nie. - szarpnął mnie za ramię i wysyczał to, co miał mi do powiedzenia.
- Jesteś chory... - wycedziłam przez zęby.

Franek zaciągnął powietrza po czym zacisnął zęby, obrócił się napięcie i wrócił do swojego auta chwilę później odjeżdżając.

- On ma coś z głową. - podeszła bliżej Eleni, która całą tą szopkę obserwowała.
- Boję się go.
- Kim on w ogóle jest?
- Będziesz zła... Przyjaciel Bartka. - westchnęłam głośno, spuszczając wzrok na ziemie.
- Jego przyjaciel?, no nie powiedziałabym. On wie?.
- Powiedział mi jedynie, że nie chcę abyśmy się spotykali.
- Niech tak będzie, powiedz to Bartkowi, bo to się zaczyna robić dziwne.
- Nie chcę ich skłócać. - zająknęłam się przewracając oczami.
- Wolisz czekać, aż ten typo zrobi ci coś złego?.
- Nic mi nie zrobi, daj spokój. - skwintowałam odganiając najgorsze myśli.
- Póki jesteś przy mnie nic. Ale on czeka. Widziałaś jego wzrok?, był wściekły!.
- Wiem, pierwszy raz widziałam taką straszną pustkę w jego oczach.

Resztę dnia szlajałam się z przyjaciółką i jej znajomymi po mieście, byliśmy w herbaciarni, potem głodni poszliśmy po fastfoody. Dzień szybko mi zleciał, do domu wracałam po dwudziestej drugiej. Było już ciemno i ktoś z ekipy proponował, że mnie odprowadzi ale przecież nie pierwszy raz wracałam sama i to o późniejszych godzinach, po za tym nie miałam daleko.
Odmówiłam i podziękowałam, chciałam całe życie być samodzielną i silną dziewczynką, a niestety rzadko kiedy wychodziło mi to w stu procentach. Tak jak teraz, a gdyby ktoś mi towarzyszył nie musiałby znowu interweniować Bartek.
Od ulicy Krakowskiej, z której pożegnałam się ze znajomymi i przyjaciółką w odstępie chyba trzech metrów podążał a mną jakiś typo, szedł równo za mną co ździwiło mnie, bo mógłby mnie na spokojnie wyprzedzić. Ktoś szedł z pracy i tym też tłumaczyłam podążanie w tym samym kierunku tego kolesia, póki co nie było sensu wszczynać alarmu i robić z siebie przewrażliwionej kretynki, chociaż serce już podchodziło pod gardło.

- Ej dziewczyno!! - usłyszałam za sobą tego typa, który nie odstępował mnie na krok.
- Tak?. - obróciłam się w jego stronę, zostałam na miejscu i zaczęłam rozważać czy zachować spokój, czy zacząć spieprzać.
- Masz papierosa?. - spytał zachrypiałym głosem, którego niestety przez barwę nie mogłam rozpoznać i zacząć się śmiać, jak to mnie nastraszył.
- Nie mam iii booo... nie palę. - odpowiedziałam zaraz, chociaż składnia mojego zdania zdradzała moje zdenerwowanie.
- Masz cokolwiek co mogło by mnie zadowolić?. - zacharczał rozglądając się dookoła.
- Nie rozumiem o czym pan mówi. - wycofałam się i próbowałam odbić w lewo, aby zacząć uciekać i znaleźć kogoś kto odstraszy tego typa.

Złapał mnie za rękę, trzymał mnie na tyle mocno aż ta zaczęła mnie piec, uniemożliwiając mi tym wyrwanie się i ucieczkę. Za krzyki groził mi pięścią, która już wisiała nad moją twarzą. Co ja mogłam w tej sytuacji?! jak mocno potrafiłam kopnęłam go w kolano, co go ugięło ale jeszcze bardziej rozwścieczyło, nie miałam więcej pomysłów żeby się od niego wyrwać, widziałam tylko jak unosi nade mnie rękę, gotowa na uderzenie schowałam głowę, żeby jak najmniej dostać właśnie po niej. Przed tym jak poczułam tępy ból usłyszałam głośne ujadanie psa. Ten szarpnął mnie jeszcze raz i mocno odepchnął na chodnik.
Bałam się otworzyć oczy, myślałam że stoi nade mną i rzuci się teraz na mnie jak zwierzę.
Nie było go obok mnie. Rozglądałam się wkoło co go skłoniło do porwania się w ucieczkę, nie słyszałam tam już żadnego psa ani nikogo postronnego, biegnącego mi z pomocą.
Wręcz biegłam do domu, kiedy tylko do niego weszłam zamknęłam drzwi na wszystkie trzy zamki, które posiadały. Ledwo łapiąc kolejny oddech oparłam się o drzwi i napisałam do Bartka, aby jak najszybciej do mnie przyszedł.

- To ja się powinienem o ciebie martwić. - stanął w moich drzwiach, opierając się ciałem o futrynę.

Moje usta drżały, nie potrafiłam przez to wydusić z siebie ani słowa, zaczęłam płakać, ryczałam przed nim nie mogąc zapanować nad emocjami.
Ten zrobił pewny krok do środka i zatrzasnął za sobą drzwi, podszedł do mnie i podtrzymał mnie mocno przy sobie, bo obiecuję jeszcze chwila i runęłabym przed nim na podłogę.
Był zaskoczony moim zachowaniem, tym jak byłam roztrzęsiona, czując jak drżę jeszcze mocniej mnie do siebie tulił i szeptał na ucho "będzie dobrze".







wtorek, 25 września 2018

- Niewyobrażalnie cię kocham. -  Bartek ogarnął moją twarz swoimi dużymi dłońmi.
- I ja ciebie. - ledwo odpowiedziałam, kiedy ten wtopił swoje usta w moje.

Bartek co jakiś czas powtarzał się i pytał o mnie i Franka, za każdym razem patrzył na mnie podejrzliwie nie wierząc, że między mną a jego przyjacielem na prawdę nic nie ma. Nie wiem jak miałam mu przegadać do rozumu.

- Jesteś okropny, że mi nie wierzysz!. - fuknęłam na niego.
- Gdyby coś, to byś mi powiedziała?.
- O czym mówisz, gdyby coś?, tylko ciebie kocham.

Patrzył na mnie, ale to tak przenikliwie... co na prawdę zaczęło doprowadzać mnie do poczucia winy.

- Mam na ciebie tak silną ochotę, gdybym tylko miał pewność, że zostaniesz na zawsze. - położył dłoń na moim karku, co spowodowało u mnie lekkie ciarki.

To fakt, że zaczęliśmy się do siebie zbliżać coraz bardziej i bardziej, ale w samochodzie nie było za wygodnie na pieszczoty, a i pora dnia nie była odpowiednia na takie uniesienia, bo w koło było wielu ludzi. Ten jednak nie przestawał, rozpuścił moje włosy przyjemnie drapiąc mnie po głowie, całował tak namiętnie, że haustem zaciągał powietrze. Chwilą dałam się porwać, jak miałam się od niego odkleić, kiedy było mi z nim tak przyjemnie.

- Przestań... - zahamowałam go, kiedy ten chciał się posunąć o krok dalej.
- Co się dzieje. - obejrzał się na mnie, przestając pieścić moje ciało.
- Nie tutaj i nie teraz.
- Masz rację, jestem zbyt porywczy. - odsunął się nieco ode mnie kładąc obie ręce, które jeszcze przed chwilą wędrowały po moim ciele, na kierownicę.
- Odwieziesz mnie do domu?. - spytałam grzecznie, mając uprzednie już plan.
- Tak. - odpowiedział spokojnie, bez większej emocji na twarzy.

Pod moim domem byliśmy dosyć szybko, odpięłam pas i uchyliłam drzwi auta będąc gotową do wyjścia.

- Zostaniesz na chwilę?. - z moich ust padło pytanie, które było zupełnie niezobowiązujące.
- W sumie to nie wiem czy mogę. - odpowiedział skrzywiony, spoglądając na swój analogowy zegarek na prawym przegubie.
- Nie daj się prosić, przecież nie ma u mnie nikogo.
- Okej, zostanę na herbatę. - uśmiechnął się subtelnie.

Przy stole patrzyłam na niego ze zdumieniem, prawie że duszkiem pił dopiero co zalaną wrzątkiem herbatę. Myślałam, że jest na mnie zły czy coś, mimo że co jakiś czas onieśmielał mnie swoim ślicznym uśmiechem.

- Co ci jest?. - zbliżyłam się do niego, kiedy ten szykował się do wyjścia zakładając swój elegancki czarny płaszcz.
- Kotku, nic mi nie jest. - zwrócił się do mnie miło, całując mnie jeszcze w czoło.
- Nie okłamuj mnie.
- Obawiam się trochę powrotu, co znowu proboszcz wykombinuje. - westchnął.
- Nie przejmuj się nim. - otarłam się niby przypadkiem o jego krocze, rozpinając jedyny guzik jego płaszcza.
- Gosia co robisz. - wstrzymał powietrze, napinając klatkę piersiową.
- Powiedz jeszcze raz, że masz na mnie ochotę.
- Oj zawsze, ale teraz... nie czuję się tu pewnie.
- Powiedz... - szepnęłam jeszcze raz do jego ucha, lekko je nadgryzając.
- Teraz mam na ciebie ogromną ochotę. - odszepnął mi, chuchając gorącym powietrzem z ust, wprost na moją szyję.
- I ja na ciebie.

Uśmiechnęłam się zadziornie i lekko pchnęłam go na ścianę przedpokoju o którą i ja chwilę później byłam oparta. Tym razem nie musiałam się obawiać, że znowu rozczaruje mnie tym, że w kulminacyjnym momencie zapali mu się czerwona lampka, pozbiera swoje rzeczy i ucieknie jak poparzony, bo działał bardzo stanowczo. Moje skinięcie głowy wystarczyło mu, żeby zaczął dominować.
Nasze ciała od razu się rozpoznały, a jedno od drugiego oczekiwało jeszcze to więcej. Nie mogłam się nacieszyć delikatnością, opiekuńczością, którą dawał mi w tamtym momencie Bartek. Już zdążyłam zapomnieć jak to jest, kiedy tak jak kiedyś stymulował moje ciało wąchając, dotykając i obcałowując je. Byliśmy jak para kochanków i chyba tak na prawdę było, jednak wszystko jak zawsze między nami było zachowane w "granicach smaku".
Czas leciał jak szalony, półnadzy leżeliśmy wtuleni w siebie jak para rozbitków nie mająca nic więcej oprócz siebie i wpatrywaliśmy się w zegar ścienny, którego wskazówki wybijały właśnie godzinę szesnastą.

- Musisz wracać, prawda?.
- Kiedy przejmę probostwo, będę mógł wracać o której chcę i z kim chcę, zobaczysz... - marzył, biorąc mnie mocniej w ramiona.

Nasze równomierne, spokojne oddechy przerwał zryw, który był wywołany jakimś dziwnym hałasem w domu, kręcenie kluczem w zamku, kroki, znajome głosy. To, że rodzice właśnie wrócili do domu było ostatnim czego mogłam się spodziewać.
Nie... to była tylko i aż moja matka i moja przyjaciółka Eleni. Płaszcz który zrzucił z siebie Bartek dalej leżał w przedpokoju i od razu zwrócił ich uwagę. Całe szczęście, w odpowiednim momencie przekręciłam klucz w moich drzwiach do pokoju.

- Gosia... Gośkaa!. - słyszałam nawoływanie matki, która była zaniepokojona tym, co zastała.
- Jestem w pokoju, zaraz wyjdę, bo yyy... przebieram się!. - odezwałam się, próbując nie wzbudzić jeszcze większych podejrzeń.
- Wyjdź natychmiast. Po za tym przyjaciółka do ciebie przyszła.

Bartek chodził już nerwowo po pokoju, byłby gotów uciekać przez okno, które było tylko półtorej metra nad ziemią.

- Usiądź i poczekaj. - szepnęłam do niego, próbując go uspokoić.

Bez namysłu złapałam za telefon. Pierwsze co mi przyszło do głowy to tylko to, aby namówić Eleni żeby wywołała moją matkę z domu, albo czymkolwiek ją zajęła, żeby Bartek mógł wyjść.

G: "Zajmij czymś moją matkę, jest ze mną Bartek. Ona go nie może zobaczyć, błagam." - wystukałam szybko na klawiaturze telefonu i natychmiast wysłałam. Na odpowiedź też nie musiałam długo czekać.
E: "Co mam zrobić?!, chyba zgłupiałaś. Pomogę ci, ale będziesz mi to musiała wytłumaczyć."
G: "Wszystko dla ciebie, tylko odwróć jej uwagę."

Kiedy tylko usłyszeliśmy donośny głos Eleni, oznaczało to, że teraz jest szansa dla nas.

- Proszę cię powiedz mi, że nie jesteś zły. - gładziłam go po policzku, próbując uspokoić jego rozbiegany wzrok.
- Nie jestem zły, jestem zakochany. - uśmiechnął się kojąco, mimo napiętej sytuacji.
- Nie wiem kiedy znowu cię zobaczę. - wyszłam przed nim żwawo z pokoju.
- Dlaczego tak mówisz, jestem dla ciebie o każdej porze dnia i nocy.
- Chcę w to wierzyć, wiesz...
- Ale tak jest. - kiwnął głową, mocno łapiąc mnie za rękę.
- Idź już.
- Odezwę się. Kocham cię. - cmoknął mnie w policzek i wybiegł z domu.

Myślałam, że zemdleję tam na miejscu. Z tego wszystkiego, na przykład tego co mówiłam wyszło na to, że byłam bardziej zdenerwowana niż on... to znaczy Bartek.

- Gośka! co to było, zwariowałaś?. - usłyszałam za plecami, a kiedy się odwróciłam dostrzegłam przyjaciółkę.
- Chodź, ja muszę usiąść. - przepuściłam ją przodem do swojego pokoju.
- To jest dla mnie nie pojęte, co on u ciebie robił?!. - chodziła od jednego kąta pokoju do drugiego.
- Zaprosiłam go na herbatę.
- Ja już znam tą twoją herbatę, co robiliście i czemu jego ciuchy były porozrzucane po całym przedpokoju?.
- Tam leżał tylko jego pła...
- ...chciałabyś widzieć wyraz twarzy twojej matki. - wtrąciła, uśmiechając się pod nosem. - Ciekawe co byś zrobiła, gdyby mnie tu nie było...
- Właśnie, co ty tu robisz?.
- Czekałam pod furtką, patrze a twoja mama podjeżdża autem no i mnie wpuściła.
- Czekałaś? mogłaś zadzwonić, czy coś.
- I wam przeszkodzić?, przestań. - śmiechneła, bo całe ciśnienie już z niej zeszło.
- Powiedział, że nie jest zły za tą całą sytuację. - próbowałam znaleźć jakąkolwiek dobrą stronę.
- On mnie nie obchodzi... zabezpieczyliście się chociaż?.
- Nie, to wszystko tak szybko się zadziało!.
- Gochaa...


********

Trochę nam się tu dzisiaj wydarzyło, prawda?.
Mam nadzieję, że się podoba. Pozdrawiam cieplutko c:





czwartek, 20 września 2018

- Nie jest mi potrzebny taki proboszcz!.

On mnie znowu wyprowadził z równowagi, ledwo wszedłem na parafię, ten już stał u progu drzwi i zaczynał planować mi jutrzejszy dzień. Powiedziałem mu, że przecież jadę na wizytę do samego biskupa, na co on:
- Ale w ogóle mnie to nie obchodzi. Musisz zrobić tak, żeby pogodzić ze sobą te obowiązki.
Miałem w głowie wiele złych rzeczy w tamtym momencie, ale chciałem jeszcze poczekać i ostatecznie dać upust emocjom przed samym biskupem, nie obchodziły mnie konsekwencje, ja nie mogłem tak funkcjonować.
Na spotkanie z biskupem wyjechałem wcześniej, ciężko było mi siedzieć w pustce i ciszy parafii, którą praktykuję już parę lat.

- Proszę tylko o wyrozumiałość i o nic więcej. - już prawie byłem na klęczkach, kontynuując rozmowę z biskupem.
- Próbuję cię zrozumieć, ale na takie wyskoki nie ma miejsca w kościele.
- To znaczy, że nie ma miejsca na mnie?.
- Nie jesteś skreślony, coś wymyślimy... a ja mam dla ciebie propozycję. - chodził nerwowo po pokoju.
- Uprzedzam, że nie zgodzę się na wszystko. - powiedziałem w prost.
- Zwariowałeś?, robię wszystko aby cię ustrzec... - spojrzał na mnie z uprzedzeniem.
- Tak?! ustrzec przed czym?, przed światem?, zamykając mnie w czterech ścianach?, gdybym tego chciał poszedłbym do zakonu zamkniętego.
- Kto cię zamyka w czterech ścianach?. - spytał zdezorientowany.
- Przecież proboszcz był u biskupa, wiecie więcej na mój temat niż ja sam.
- Był u mnie, to prawda i to wtedy dałem mu list do ciebie.
- O właśnie!, jeśli chodzi o list... dlaczego nie wręczył mi go biskup osobiście, bądź pocztą? no cokolwiek, oby ksiądz proboszcz nie miał do mojej korespondencji wglądu.
- Otworzył twoją korespondencję?.
- Ręce mi opadają... - westchnąłem, bo zdałem sobie sprawę, że biskup nic nie wie, co dzieje się w parafii.
- Puść to w niepamięć.
- Mam udawać, że nic się nie sta...
- ...Bartek! posłuchaj mnie, bo nie wezwałem cię do siebie ze względu na twojego proboszcza, tylko na ciebie.
- Chcę tylko dodać, że to proboszcz zrzuca prawie wszystkie swoje obowiązki na mnie, tylko żeby zająć mi czas, a nawet nie wiem czy taka była wola biskupa.
- Yyy tak, ja tak... - odpowiedział natychmiastowo, lekko zmieszany co dało mi do myślenia, że tak na prawdę nic o tym może nie wiedzieć.
- Dowiem się czegoś sensowniejszego, niż tego co jest w korespondencji?. - warknąłem, kładąc list tuż pod jego nos.
- Nie wiem co mam z tobą zrobić. Proboszcz mi mówi, że ludzie gadają, coraz mniej ludzi w kościele. - nerwowo machał długopisem w palcach.
- Gadają o czym?, o mnie i tej dziewczynie?. Jakoś mnie te słuchy nie dochodzą, a jako pierwszy powinienem być na to wystawiony. Może problem leży w proboszczu?.
- A chcesz przejąć jego obowiązki?.
- Od paru dni nie robię nic więcej...
- Ale ja mówię poważnie. - zmarszczył brwi.
- Jestem chyba na to za młody, prawda?.
- To wszystko da się obejść. - zadumał się. - Bo co?! mam cie przenieść?.
- Nie chciałbym tego. - skrzywiłem się.
- A więc właśnie, wiesz... jako proboszcz miałbyś większe pole manewru. - tłumaczył mi.
- A co z moim proboszczem?.
- Niech on sobie da już spokój. Żebyś nie został z tym sam, z nowym rokiem wysłałbym do ciebie jakiegoś młodego. - Masz rozbiegany wzrok, gubisz się, ale ja ci dam czas na pozbieranie myśli i zastanowienie się. - uśmiechnął się nawet sympatycznie.
- Nie wiem co o tym myśleć. - szepnąłem.
- Dlatego daję ci czas. Bartek... umówmy się, to nie jest metropolia, to prowincje wam tam wszystko jedno.
- To przede wszystkim nie jest w porządku względem parafian.
- Dogadacie się, idź już, bo ja mam dużo pracy. Jeszcze dzisiaj zadzwonię do was i porozmawiam z proboszczem.
- Ale on do końca swojego odejścia mnie zniszczy w tej parafii.
- Nie bój się, o tej sprawie nie wspomnę.
- Ja faktycznie już pójdę. Z Bogiem.
- Tak, z Bogiem Bartku. - odprowadził mnie do drzwi po czym polecił wszystkiego najlepszego.

Jadąc autem już do domu, ironicznie w tym słowa znaczeniu... doszedłem do wniosku, że chyba biskup nie jest do mnie tak wrogo nastawiony, jak to mi się wydawało wcześniej.

- Musimy się spotkać. - nagrałem się Gośce na sekretarkę, a ta parę minut później oddzwoniła.
- Coś się stało?.
- Tak... albo nie!, chce cie zobaczyć. - miotał się w swoich słowach.
- Kochanie, jestem w szkole do szesnastej.
- To ja po ciebie przyjadę, ale teraz.
- ...
- Dlaczego nic nie mówisz?. - spytał.
- A co mam powiedzieć, mam się zerwać?.
- Chyba nie pierwszy raz to robisz, co?. - zachichotał.
- Dzisiaj mam ciężkie lekcje, będzie przypał. - zająknęłam się.
- Nic nie będzie... zerwij się ze mną, proszę.
- Okej... za ile będziesz?. - zgodziłam się po chwili.
- Zaraz, to znaczy tak do dziesięciu minut.

Ustawiłem auto tuż pod wejściem do szkoły, Gosia zauważyła mnie z okien korytarza i od razu do mnie zbiegła. Od razu odjechaliśmy z tamtego miejsca, jechałem gdziekolwiek, nie miałem obranego celu.

- Co jest takiego ważnego, że musiałam zerwać się z lekcji?.
- Ja nie jestem wystarczająco ważnym powodem?. - nadstawiłem policzek do całusa.
- Ty zawsze. - cmoknęłam. - Byłeś już u tego biskupa?.
- Tak, właśnie od niego jadę. - pokiwał głową.
- Nie jesteś jakoś bardzo zmartwiony, to chyba wszystko w porządku co?.
- Powiedzmy... nie uwierzysz co mi zaproponował.
- No?. - zerknęłam na niego tajemniczo.
- Powiedział, że może dać mi probostwo.
- To dobrze, czy źle?.
- Nie będę wtedy zwykłym wikarym, którym wysługują się na lewo i prawo.
- Mhm. - odpowiedziałam zniesmaczona. Już wyobrażałam sobie, że będzie miał jeszcze więcej obowiązków, a o mnie znowu zapomni.
- Skąd taka smutna buźka?. - spytał zatroskany.
- Nie jestem smutna, tylko będziesz miał jeszcze więcej do roboty.
- Niekoniecznie.
- A to dlaczego?.
- To znaczy na początku może być różnie, ale potem ześle mi jakiegoś wikarego.
- I chcesz się nim tak wysługiwać, jak ty teraz jesteś?.
- Za kogo mnie masz... daj spokój. Nie będę taki. - smyrnął mnie po kolanie.
- A ty jesteś szczęśliwy?.
- Wiesz, ja mam jeszcze czas na decyzję, ale im dłużej o tym myślę, tym więcej we mnie optymizmu.
- No to skoro jesteś szczęśliwy...
- Ale nie tylko ja, nie robię tego dla siebie samego. Dla ciebie też.
- Obawiam się jednak, że znowu zejdę na drugi plan.
- Ahh te twoje obawy. Zaufaj mi.

Przyglądałam się jego zarumienionej buzi, w której tylko oczy były zmęczone i smutne. Ile razy mi coś obiecywał, potem się nie wywiązywał, a na sam koniec prosił o wybaczenie. Nie chcę przechodzić takiej huśtawki nastrojów po raz kolejny. Ja tak nie chcę żyć.


sobota, 15 września 2018

Dostałem list od samego biskupa, odbierając go z rąk proboszcza który był nawet nie wiem dlaczego pośrednikiem zobaczyłem że list był otwierany.

- Co stało się z kopertą, była otwierana?. - spytałem w prost, będąc zaniepokojony dlaczego mój proboszcz miałby mieć wgląd do mojej korespondencji.
- Mogła się rozkleić, prawda?. - odpowiedział mało wiarygodnie.
- Nie sądzę. - zmrużyłem oczy, uważnie przyglądając się jego rozbieganemu wzrokowi.
- Idź do siebie, ja mam dużo pracy. No chyba, że chcesz mnie zastąpić w obowiązkach. - próbował mnie zbyć, grzebiąc coś w teczkach.
- Mam jeszcze jedno pytanie.
- Tak?. - podniósł leniwie wzrok na mnie zza swojego ciężkiego biurka.
- Dlaczego biskup nie wręczył mi tego osobiście, tylko za pośrednictwem księdza proboszcza?.
- Oj Bartek nie wiem... - westchnął. - Byłem u niego na kawie, powiedział żebym ci to wręczył abyś ty nie musiał się fatygować.
- To żadna fatyga, mógłbym z nim na miejscu porozmawiać.
- Bartosz na prawdę mam dużo pracy, wynoś się. - podniósł ton głosu.
- Miłego dnia. - warknąłem sarkastycznie i natychmiast stamtąd odszedłem.

Zszokowała mnie jego reakcja. Wiem, że od pewnego czasu, za mną nie przepadał ale żeby aż tak?.
Pytanie po co był u biskupa, kiedy już będę u niego na pewno o to spytam. Wysunąłem list złożony w dwa z otwartej już wcześniej koperty, podejrzewam że przez proboszcza. Rozłożyłem go starannie i zdziwiłem się. Spodziewałem się najgorszego, czyli nagłego przeniesienia do innej parafii, bądź na misję, a list chociaż z odręcznym podpisem i czerwoną pieczątką biskupa okazał się zwykłym śmieciem, który zaraz miał znaleźć się w koszu. Dlaczego? biskup prosił mnie w nim o spotkanie, ale to jak najszybsze, to znaczy że sprawa nie cierpiąca zwłoki, a na tym się problem nie kończył. Tylko znowu dlaczego nie mógł po prostu do mnie zadzwonić?, specjalnie wystosował do mnie list, w którym rzucił datą i plus/minus godziną o której mam się u niego stawić. To wszystko śmierdziało na kilometr, czułem się jak krawężnik Kościoła. Chociaż do końca dnia proboszcz dał mi spokój,  następnego zaczęło się piekło. 

- Bartek dzisiaj o siódmej rano msza, potem dwa pogrzeby o równej dziewiątej i dziesiątej trzydzieści. W miedzy czasie zejdziesz do kancelarii, trzeba ułożyć ogłoszenia na niedzielę no i przy okazji możesz zrobić kazanie. Potem jesteś wolny, ale bądź na posterunku, na koniec msza o osiemnastej. - oznajmił mi na śniadaniu, na które ściągnął mnie z łóżka już o szóstej trzydzieści.
- A proboszcz... 
- Ja dzisiaj mam co robić, po za tym muszę odpocząć. Ty już chyba musisz iść, przecież jeszcze spowiedź.

Zerknąłem na niego zaspany, wziąłem łyk kawy bo nie miałem czasu na pełne śniadanie, trzeba było iść do konfesjonału, do którego o tej godzinie przychodzą starsze kobiety, które spowiadają się co msze. 
Usiadłem w konfesjonale, założyłem stułę i szybko odmówiłem modlitwę, oczy kleiły mi się do snu, ale przecież miałem zostać na "posterunku", ręce mi opadły od tego co dzisiaj zaplanował dla mnie proboszcz. Nigdy tak nie było, nigdy!. Zawsze staraliśmy się dzielić obowiązkami, aby nie przytłaczały żadnego z nas, a on chciał zająć mi każdą minutę czasu i to jeszcze w jaki sposób...
Kontemplacje przerwał mi ktoś, kto właśnie przyszedł podzielić się ze mną swoimi grzechami i prosić o przebaczenie. Nic nowego, ta sama kobieta i te same grzechy, co jakiś tydzień temu... nowy rekord. Nie chciałem być nie miły, ale musiałem powiedzieć, że coś tu nie gra w tym "postanawiam poprawę". Wydawało się, że to co powiedziałem przyjęła z pokorą, aż byłem dumny. Lecz wzrok którym mnie obdarowała przy eucharystii nie był już taki pokorny, spodziewam się interwencji samego proboszcza. Znowu mam przechlapane, jak tu być dobrym kapłanem... Skoro dzień zaczął się tak wspaniale, byłem ciekaw jak się skończy, chciałem aby skończył się jak najszybciej i zebrał jak najmniej jeńców.
Pochowałem starszego mężczyznę, z rozmowy z rodziną wywnioskowałem, że byli przygotowani na jego odejście, całkowicie zrozumiałe to i ból mniejszy. Żona pogodzona z jego odejściem, dzieci odchowane. Z cmentarza wracałem od razu do kościoła, bo zaraz miałem odprawić drugi i ostatni pogrzeb. Nie wiedziałem, że tym razem tak to we mnie uderzy, pod ołtarzem leżała trumna - biała i mała trumienka. Zaraz wróciłem się do zakrystii.

- Panie kościelny, co to?.
- Szczęść Boże. Koszowskim zmarła córeczka. - odpowiedział natychmiast domyślając się o co chcę spytać.
- Tym Koszowskim?. - wyjrzałem na ołtarz, dostrzegając młode małżeństwo w pierwszym rzędzie ławek. - Przecież jeszcze tak niedawno prosili mnie o jej chrzest. - westchnąłem i bezwładnie upadłem na krzesło.
- Dziwne, że ksiądz proboszcz zlecił księdzu ten pochówek. - podszedł do mnie, podając mi szklankę wody.

Ciężko było mi spojrzeć na rodziców dziewczynki, starałem się skupić i odprawić ostatnie pożegnanie jak najlepiej potrafiłem, ale nie wiem czy wyszło tak, jak wyglądało to w mojej głowie.

********

G: "Przyjdziesz dzisiaj do mnie?, źle się czuję." - odebrałem sms'a od Gośki, kiedy dopiero co zszedłem na probostwo.
B: "Mam dzisiaj sporo pracy"
G: "Zawsze masz sporo pracy, daj sobie spokój."
B: "Przykro mi."
G: "A mi wcale..."

Nie mogłem po raz kolejny jej sobie odpuścić, miałem dużo pracy to prawda ale jakoś to połapię. Dam radę.

********

- Jesteś jednak!. - uwiesiłam się Bartkowi na szyję widząc go u progu drzwi.
- Kocham cię Gosia.
- Przecież nie jestem już na ciebie zła.
- Nie musisz być na mnie zła, żebym ci to mówił. Prawda?. - spojrzał na mnie tajemniczo.
- Dawno tego od ciebie nie słyszałam.
- Bo nie lubię się afiszować. Wpuścisz mnie?.
- No tak pewnie, wchodź. - Machnęłam energicznie głową. - Jestem oczywiście sama. - klapnęłam na kuchenne krzesło, zakładając nogę na nogę.
- Mogę kawy?.
- Pewnie, ale czekaj... od kiedy ty znowu pijesz kawę?.
- Od dzisiaj. - mruknął podchodząc do kuchennego blatu. - Ten dzień zaczął się fatalnie, a to jeszcze nie koniec, więc uważaj mogę być upierdliwy. - uśmiechnął się sztucznie.
- Powiesz mi co się dzieje?. - podeszłam do niego, łapiąc go pewnie za dłoń.
- Sam nie wiem, dostałem wezwanie od biskupa.
- Chodzi o nas?.
- ...no i proboszcz planuje mi każdą wolną minutę, to znaczy zarzuca mnie obowiązkami.
- Czyli chodzi o nas.
- Jutro jadę do biskupa, nie chciałem cię martwić.
- Boję się o ciebie.
- Ale po co?. Ja sobie dam radę, co by się nie działo. - próbował mnie zapewniać, ale ja i tak wiedziałam lepiej.
- Ale gdyby coś, to powiedź że to skończysz.
- Mam cię zostawić?, w życiu!.
- Teraz tak mówisz... a jak nie będziesz miał wyjścia?.
- Zawsze jest jakieś wyjście. - przygarnął mnie tuląc mocno do piersi.

Bartek wypił kawę i musiał wracać, a ja nie mogłam go dłużej zatrzymywać, byłam wdzięczna chociaż za tę parę chwil.

- Uważaj na siebie i daj znać, co wiesz... po tej rozmowie.
- Nie martw się tak o mnie, odpoczywaj.

Jak miałam się o niego nie martwić?, każda chwilą i myślą byłam z nim. To co ja przeżywałam to jedno, a to on niósł ciężkie brzemię. Ja przynajmniej miałam wybór, a co on miał powiedzieć swojemu przełożonemu.









niedziela, 12 sierpnia 2018

Minęły już dwa tygodnie, a od tamtego czasu, kiedy Bartek odwoził mnie do przyjaciółki nie miałam z nim żadnego kontaktu, czy to ja miałam się pierwsza odezwać?. Tęskniłam i to niewyobrażalnie. Franciszek też po ostatnim "przypadkowym" spotkaniu się do mnie nie odezwał, czułam się osamotniona. To Eleni coraz częściej odwiedzała mnie w domu, bo nawet nie miałam ochoty nigdzie wyjść.
Siedziałam na łóżku i nie wiedziałam co począć, kiedyś mężczyzna ani nie spojrzał w moją stronę, a teraz odkąd nieoficjalnie jestem z Bartoszem pojawia się ich obok mnie coraz to więcej.
Napisałam do niego... do Bartka, czy się ze mną spotka, tak po prostu. Ale długo nie odpisywał. Fuknęłam, że pewnie ma ważniejsze sprawy ode mnie, a ja o jego atencję nie będę się cały czas starać. Mój kolejny esemes z taką samą treścią wysłałam na numer Franciszka. Nie wiem dlaczego tak zrobiłam, chyba chciałam aby mi wybaczył to, że tak go spłycam. Na jego odpowiedz nie musiałam czekać długo, umówiliśmy się dnia następnego o siedemnastej nad zalewem, nad który sam mnie zaprosił.
Pół godziny przed wyjściem zaczęłam się szykować, ubrałam jeansy z dziurami i przetarciami na kolanach, białą koszulkę, którą włożyłam w te spodnie, a na to również jeansową kurtkę z ćwiekami  i naszywkami paru punk-rockowych zespołów.

- Myślałem, że już nigdy się nie odezwiesz. - przywitał mnie szczerym uśmiechem, który już dawno zapomniał o tym, co wydarzyło się nie tak dawno temu.
- Dziękuję, że się zgodziłeś.
- Nie ma problemu, lubię spędzać z tobą wolny czas.

Na jego odpowiedz uśmiechnęłam się onieśmielona, nie wiedziałam co mam odpowiedzieć, z czasem rozmowa się rozkręcała, chciałam mu łagodnie powiedzieć, że między nami raczej nic więcej nie będzie niż tylko przyjaźń.

- Zrozum... nie mogłabym tego zrobić Bartkowi.
- Ale myślisz, że on kocha ciebie tak, jak ja bym cię kochał?.
- On jest pierwszym mężczyzną którego tak pokochałam, darząc go przy tym zaufaniem.
- Już wiem, on był pierwszy. - stwierdził po chwili ciszy.
- To nie tak... wiem, że nie pokocham cię tak jak jego. Dlatego nie chcę aby między nami było coś więcej.
- Nawet nie chcesz spróbować. - jęknął.
- Ale ja wiem, co by o mnie pomyślał...
- ...Bartek?, no tak... co on by pomyślał. - dokończył za mnie zdanie, niedowierzająco kręcąc głową.
- A ty?, jego ci nie jest żal?.
- Jest mi ciebie żal, że tracisz czas na niego mimo, że ten na każdym kroku łamię ci serce.
- Nie do końca tak jest. - zaprzeczyłam cichym głosem.
- Widzę po tobie. Kochasz go, ale on... on to inna bajka. On już wybrał i to nie ciebie.

Znów siedzieliśmy w ciszy, pijąc łyk po łyku wino z gwinta, które już się kończyło. Mój telefon leżący obok mnie na trawie zaświecił się i dwukrotnie zawibrował. Pomyślałam, że to przyjaciółka, która znów się do mnie dobija, bo chyba w ten dzień miałyśmy się spotkać. Leniwie podniosłam go w dłoni, wchodząc w ostatnio odebrane. Buzia chyba mi rozpromieniała, bo poczułam falę gorąca, kiedy zobaczyłam, że to w końcu Bartek odpisał.

sms1: "Przepraszam, byłem zajęty. Nawet nie miałem głowy, żeby cokolwiek ci odpisać."
sms2: "Pewnie, spotkajmy się za pół godziny. Będę nad zalewem, tym co zawsze... przyjedz tam."

Kiedy odczytałam tą drugą wiadomość osłupiałam, miał zamiar przyjechać tu, gdzie siedzę z Frankiem, z rozpromienionej buzi, szybko zbladłam czym zaniepokoił się Franek.

- Co ci jest?
- yyy - to jedyne co potrafiłam wtedy z siebie wydusić. - Zaraz tu będzie Bartek.
- Bartek?, a co on tu... zaprosiłaś go?.
- Nie, nie ja. Chciałam się z nim spotkać, potem napisałam do ciebie. - tłumaczyłam nerwowo.
- Wychodzi na to że jestem alternatywą i teraz co?, mam sobie iść?.
- Nie wiem.
- Pewnie nie chcesz, żeby zobaczył cię ze mną?, zazdrosny jest?.
- Nie wiem o co chodzi, ale mówił, że nie chce abyśmy się spotykali.
- Ha! pies ogrodnika. - wyśmiał go. - Spokojnie zostanę z tobą do czasu kiedy on nie przyjedzie. Potem sobie pojadę.
- Nie miej mi tego za złe.
- Niee... po prostu muszę sobie ciebie odpuścić. Bartek jest dla ciebie najważniejszy. - powiedział zawistnym głosem, co trochę ukłuło mnie w serce.

Dochodziła godzina dwudziesta, słońce zachodziło za horyzont, oślepiając swoją czerwoną barwą. Czekałam z nim... z Franciszkiem na Bartka, nawet nie wiedziałam jak na siebie zareagują, co przede wszystkim zrobi Bartek widząc mnie z jego przyjacielem.
Rozpoznałam go już z daleka, szedł brzegiem, nogi miał gołe, a buty związane w sznurówkach trzymał w prawej dłoni. Czym prędzej do niego podbiegłam, zostawiając Franciszka samego pod drzewem, pod którym jeszcze chwile temu razem siedzieliśmy i prowadziliśmy rozmowy, które do tego czasu brzmiały w mojej głowie.

- Cześć. - przywitałam się onieśmielona, nie wiedząc czego się spodziewać.
- Co ty tu robisz tak szybko?. - spytał zaskoczony moją osobą.
- Byłam tutaj już wcześniej, bo... - wskazałam ręką na miejsce w którym siedziałam z Frankiem, tyle że tam go już nie było.
- Tam siedziałaś wcześniej, sama?.
- Y tak... sama.

Franek zmył się stamtąd, bał się?, bał się Bartka swojego przyjaciela?.
Usiedliśmy tam, obok nas leżała jeszcze butelka przed chwilą skończonego wina, ale Bartosz nie zwrócił na to zbytnio swojej uwagi. Spoglądał na mnie, chyba wyczuwał mój niepokój, ale nie powiedział ani słowa.
Z każdą godziną, siedząc tam pod drzewem zbliżaliśmy się do siebie coraz to bliżej. Szturchał mnie, potem próbował pocałować, nie pragnęłam w tamtym czasie niczego innego, niż smaku jego ust. Mimo to, nie dałam się pocałować... odwróciłam głowę i głośno westchnęłam.

- Ten cały czas, kiedy ciebie nie było próbowałam odnaleźć te emocje, które za każdym razem dawałeś mi ty.
- Próbowałem pozbierać myśli.
- Ty próbowałeś, a co ja mam powiedzieć?. Pewnie teraz stwierdzisz, że jestem snobem.
- Nie stwierdzę, bo wiem, że musisz przeżywać to bardziej niż ja. Bo wybrałaś mnie, starego dziada i to jeszcze księdza.

Mówił pół żartem, pół serio ale trafiał w sedno. Byłam z niego wręcz dumna, że wie i że tak otwarcie o tym mówi. Złapałam powietrza żeby coś powiedzieć, ale ostatecznie wtuliłam głowę w jego ramię, przygarnął mnie bliżej, dając mi całego siebie do dyspozycji.
Nie powiedział nic o powrocie, mimo że godzina była już późna, czekał na mnie, aż ja zadecyduję, bo on jak to w końcu powiedział, może ze mną siedzieć do bladego świtu.
Nie wiem co robił cały dzień, ale przysypiał i mimo, że pytałabym go o to, on szedłby w zaparte, że w cale nie jest zmęczony. Po mojej głowie natomiast chodziły myśli, czy przypadkiem nie jest ze mną dziś tak długo, aby znowu zostawić mnie na lodzie przez dłuższy czas. Bałam się, że znów o mnie zapomni i ani się nie odezwie.


czwartek, 19 lipca 2018

Wychodząc już ze szpitala, na holu zauważyłam Bartka. W pierwszej chwili pomyślałam, że został dłużej na swój dyżur, ale podchodząc bliżej ten zerwał się z krzesełka i podszedł do mnie.

- Już?. - spytał, patrząc na mnie wesołymi oczkami.
- Ale co już?, czekałeś na mnie?.
- No tak, przecież mówiłem, że poczekam. - odpowiedział uśmiechnięty.
- Nie trzeba było, na prawdę. - zarumieniłam się.
- Spokojnie. Jedziemy gdzieś?. - rzucił, kiedy szliśmy w stronę jego auta.
- A gdzie byś chciał?. - spytałam prześmiewczo, nie biorąc za bardzo jego propozycji na poważnie.
- Może w jakieś ustronne miejsce... miło spędzimy wieczór.
- Nie masz dzisiaj mszy?.
- Odwołałem już w niedzielę. - odpowiedział, głęboko przy tym wzdychając.
- Poważnie?, ale chyba nie z mojego powodu, co?. - spojrzałam na niego, oczekując krótkiej odpowiedzi, ten ukradkiem spojrzał, ale nic nie powiedział. - No zwariowałeś... - nabrałam głęboko powietrza, odczytując odpowiedz z jego zachowania.
- Chciałem spędzić z tobą dłuższą chwilę.
- Robisz to dlatego, że ostatnio spotkałam się z Frankiem?.
- Niee, nie. - od razu zaczął zaprzeczać.
- No taak... jasne. - parsknęłam ironicznie.
- Czego bym ci nie powiedział, ty i tak zawsze wiesz lepiej.
- Niestety nie zawsze. - kiwnęłam głową, zapinając pas w samochodzie.

Chcieliśmy zrobić sobie krótką przejażdżkę autem, lecz nie minęło dziesięć minut kiedy na telefon dostałam spam wiadomości od przyjaciółki.

- Zmiana planów.
- Co?, dlaczego?. - spytał, nie wiedząc co się dzieje.
- Zawróć i podrzuć mnie do Eleny. - rozkazałam nic więcej nie mówiąc.
- Co jest?!. - zjechał na pobocze i gwałtownie szarpnął autem zatrzymując je.
- Proszę cię, zawieź mnie do Eleny... powiedziałam jeszcze raz, lecz bardziej stanowczo.
- To są jakieś jaja. - uderzył ręką w kierownicę.
- Nie robię sobie jaj, patrz!. - przewinęłam mu spam wiadomości, które właśnie przed chwilą otrzymałam na swoją skrzynkę odbiorczą.
- Dobra. - westchnął i w sekundę zerwał auto na największe obroty, mieląc kołami żwir i wymuszając pierwszeństwo nadjeżdżającemu Fordowi Transit.
- Na spokojnie, chcesz nas rozbić?! - popatrzyłam na niego przestraszona.
- Chcesz wracać, to wracamy. - warknął nie odrywając wzroku od jezdni.
- Ale nie zachowuj się jak dzikus i król szosy. - O, możesz mnie tu wysadzić. - wskazałam palcem na wolny plac, kiedy po paru minutach dojechaliśmy na ulicę przyjaciółki.
- Mam po ciebie wrócić?.
- Niee, nie fatyguj się. Nie wiem ile zejdzie mi u niej. - tłumaczyłam z niepewnością w głosie, kiedy widziałam jak krzywi swoją minę. - I nie bądź na mnie zły... - chciałam złapać za jego dłoń, ale ten gwałtownie ją zabrał, zaplatając ręce na piersi.

Kolejne słowa cisnęły mi się na usta. Przemilczałam. Rzuciłam suchym "cześć", po czym wyszłam z samochodu, nie szczędząc siły na drzwiach auta. Twardym krokiem przemaszerowałam przed maską z głową zadartą ku górze, nie odwracając się w jego stronę.
Zrobiłam parę kroków i puściłam sms'a Eleni, żeby mnie wpuściła. Długo na mnie nie czekała, na piąte piętro wbiegłam po schodach jak dzika, zeszło ze mnie ciśnienie.

- Jesteś zła, że cię tak nagle wyrwałam?. - spytała, widząc mój niespokojny wzrok.
- Jest w porządku, hej kochana. - przytuliłam ją mocno do siebie.
- Chyba cię trochę wystraszyłam, co?.
- No może odrobinkę, ale co się dzieje?.
- Usiądź...
- Jest aż tak źle?. - spojrzałam na nią z pod byka.
- Nie, nie!. Chciałam, abyś ze mną posiedziała, możesz zostać na noc?. - spytała z nadzieją.
- Czekaj, czekaj... - zmrużyłam oczy, dokładnie jej się przyglądając. - Coś się musiało stać.
- Jest wszystko w porządku, obiecuję. - to, co mówiła, czy jak bardzo mnie przekonywała nie dawało mi spokoju. - Zaprosiłam jeszcze paru chłopaków.
- Chłopaków?, myślałam że ten wieczór ma być nasz. - zdziwiłam się, że jeszcze ktoś ma być.
- Poznasz ich, są w porządku.

Po paru minutach w całym mieszkaniu rozległo się pukanie do drzwi, Eleni była w łazience i zawołała ze środka żebym to ja odtworzyła, bo to pewnie zaproszeni chłopcy.
Otworzyłam, nie patrząc nawet przez wizjer. Przed progiem drzwi stała trójka postawnych, dorosłych mężczyzn, a zaraz obok nich drobnej postury blondyneczka, która trzymała jednego z nich za rękę.
Spojrzeli na mnie krzywo, chyba nie mnie spodziewali się zobaczyć w drzwiach. I kiedy już ze zmieszanymi minami mieli przepraszać i tłumaczyć, że chyba pomylili mieszkania, Eleni wyszła z łazienki, stając tuż za mną.

- To są te twoje chłopaki?. - spytałam przyjaciółki z ironicznym uśmiechem na twarzy.
- Wszystkich nie zabiorę, jeden jest dla ciebie. - odpowiedziała szeptem, wpuszczając gości przodem.
- Chcesz mi na siłę znaleźć męża, wariatka... - westchnęłam.
- Jest okeej, tylko uważaj na tą blondyneczkę, jest cholernie zazdrosna i to o całą trójkę. - wskazała dyskretnie palcem na dziewczynę.
- To małe?.
- Oj, zdziwiłabyś się. Koniec gadania, chodź do nich!. - podebrała mnie w pasie, prowadząc do pokoju.

Cały wieczór byłam obok tego całego towarzystwa, mimo że ze wspólnie wymienionych rozmów byli na prawdę mądrymi i w porządku ludzi. Tylko ta dziewczyna, która z nimi przyszła zerkała na mnie tak, jak gdyby mnie kontrolowała. Ale spokojnie nie miałam ochoty, na ani jednego z tamtych facetów.

- Gośka!, nie siedź tyle w tym telefonie, porozmawiaj z nami. - upomniała mnie Eleni, widząc że co chwila spoglądam w jego ekran.
- Yy przepraszam was na chwilę. - odpowiedziałam zmieszana.

Wstałam energicznie z kanapy i schowałam się w łazience, nie zamykałam drzwi. Nim usiadłam na krawędzi wanny, usłyszałam lekkie stuknięcie w drzwi, po czym odezwała się Eleni.

- Halo Gosia, co robisz?. - Mogę wejść?. - usłyszałam ponownie.
- Tak. - stęknęłam niechętnie.
- Jesteś zła, że ich tu ściągnęłam?. - spytała potulnym głosikiem.
- Niee, oni są w porządku.
- To co się dzieje?.
- Nie wiem, czuje się nieswojo. - pokręciłam głową.
- Jak chcesz, to wygonie ich, a ty zostaniesz ze mną na noc.
- Daj spokój, ja może po prostu wrócę do domu.
- Odprowadzę cię chociaż... - oferowała.
- Zostań z nimi, bo to dziwnie będzie wyglądać. Powiedz, że źle się poczułam czy coś.
- Nie ma sprawy. Jak znajdę czas, to wpadnę do ciebie jutro.
- Zapraszam. - rzuciłam przez ramię, człapiąc do przedpokoju.
- Uważaj na siebie, paa... - ucałowała mnie w policzek. Ja machnęłam jej tylko ręką i wyszłam z mieszkania.

Podczas pobytu u Eleni, pisałam do Bartka masę wiadomości, ale na żadną mi nie odpowiedział. Pytałam, czy się gniewa i że przepraszam, ale to wszystko jak krew w piach. Do domu wracałam wolnym krokiem, mimo że widziałam nadchodzące burzowe chmury z których lada moment mógł przemoczyć mnie do suchej nitki. W kieszeni zawibrował mi telefon, byłam pełna nadziei, że to w końcu on odpisał.

"Byłaś taka nieswoja... ale chyba rozumiem powód."
"No co ty nie powiesz..." - odpisałam szybko, widząc, że to Elena.
"Skończ to, widzę jak z dnia na dzień się zmieniasz. Jesteś coraz bardziej osowiała."
"Sorry, ale sama tego nie zauważam."
"To źle. Będę u ciebie jutro, przygotuj się na poważną rozmowę ;)"

- Ta jasne... - burknęłam pod nosem, wygaszając telefon i chowając go do kieszeni spodni.

Nim z powrotem wróciłam wzrokiem na drogę, za mną zajechało jakieś auto, które wcześniej mignęło mi światłami i zatrąbiło parę razy.

- Gdzie idziesz?!. - za mną rozległ się męski głos, który wydał mi się znajomy.
- Co ty tu robisz?, śledzisz mnie?. - uśmiechnęłam się, widząc tuż przede mną Franciszka.
- A jeśli tak, to co?. - odwzajemnił uśmiech, ukazując szereg białych jak śnieg zębów.
- To następnym razem zrób to bardziej dyskretnie. - poradziłam, śmiejąc się przy tym pod nosem.
- Mogę obiecać, ale następnym razem. Odpowiesz mi gdzie, lub do kogo idziesz?.
- Idę do domu, a ty co tu robisz?. - spytałam równie ciekawa jego odpowiedzi.
- Ale z tego co mi się zdaje, masz jeszcze kawałek do domu.
- Kawałek jest... ale chciałam się przejść.
- A ja chciałem cię odwiedzić!. Napotkałem Bartka, spytałem o ciebie, odpowiedział mi, że cię nie ma i tyle... poszedł dalej, nawet się nie pożegnał, totalnie jakby mnie nie znał. - mówił z niedowierzaniem w głosie.
- Bartka spotkałeś?, gdzie?. - spytałam szybko.
- Gdzieś szedł. Mówię, że w ogóle się do mnie nie odezwał.
- Ciekawe.
- Bardzo, myślałem że jesteście razem...
- ...my razem?! - zaskoczona palnęłam nie dając mu dokończyć wypowiedzi.
- To znaczy razem spędzacie czas.
- Aaah o to ci chodzi. Przepraszam, ale myślami jestem gdzieś daleko.
- Zauważyłem. - skinął głową, podejrzliwie na mnie zerkając spod przymrużonych oczu.
- Zaczyna padać, ja już chyba pójdę. - uniosłam głowę ku górze, dając kroplom deszczu rozpływać się po mojej twarzy.
- Poczekaj!. - złapał mnie za dłoń, chwilowo mnie przytrzymując. - Nie idź... w sensie, chodź do auta... ajjj to dalej źle brzmi. Po prostu przeczekamy w samochodzie, a potem możesz pójść.
- Jest już troszkę późno, nie chcę i ciebie zatrzymywać.
- Ale dla mnie to żaden problem, wsiadaj... najwyżej cię podrzucę pod dom i tak mam po drodze.

Zgodziłam się, bo i tak w końcu wywierciłby mi tym dziurę w brzuchu. Schowaliśmy się w aucie, chciałam aby od razu podwiózł mnie pod dom, ale kiedy lunął deszcz, nie było to możliwe. Niebo zaszło czarno-sinymi chmurami, mimo włączonych świateł widoczność była okropna. Wyszło na to, że musieliśmy przeczekać to nagłe załamanie pogody.
Przyznam, że chyba pierwszy raz widziałam tak okropną, a przy tym straszną pogodę. Od razu przypomniałam sobie o Bartku, miałam nadzieję, że wrócił do domu i jest bezpieczny.
Denerwowałam się, wymusiłam na Franku, aby odpalił auto i jak najszybciej odwiózł mnie do domu.

- Zwariowałaś?!, widzisz co się dzieje.
- Proszę cię... boję się.
- Dlatego stoimy, tu nam nic nie zagraża. Ja nie będę ryzykować.
- Błagam cię noo, bardziej niż o siebie boję się o Bartka. Gdzie on może być w taką pogodę?.
- Dlaczego się o niego boisz?, pewnie schował się przed deszczem. Poradzi sobie.
- A jeśli nie?.
- To trochę przemoknie.
- Co?, jak możesz tak mówić, jest ci obojętny?.
- Gosia, o co ci chodzi?!, czepiasz się każdego słowa.
- Nie prawda. - fuknęłam, zakładając przeplecione ręce na piersi.
- Tobie to on nie jest obojętny. - stwierdził, zerkając na mnie spod przymrużonych oczu.
- Nie jest, bo go kocham!. - To znaczy tak po przyjacielsku. - sprostowałam szybko.
- On chyba nawet po tym twoim "przyjacielsku", nie potrafi. - pokręcił głową.
- Bartek cię bardzo lubi, a ty za jego plecami takie rzeczy?. - skrzywiłam się.
- Ja też go bardzo lubię, mówię tylko o tym, że nigdy nie potrafił wybrać. I tak samo jest w tym przypadku, hm?.
- Trochę... - odpowiedziałam spuszczając głowę. - Ale nie wiem, między czym miałby wybierać.
- Ty wiesz, wiesz... - szepnął ze złośliwym uśmiechem na twarzy.

Mówił tak, jakby wszystko wiedział. Może to moja wina, że za dużo o nim wspominam, albo za blisko się do siebie zbliżyliśmy, a przecież ludzie patrzą, widzą, mówią.

- Absurd... odwieź mnie do domu, nie chcę już tu siedzieć.
- Nie bądź zła o to, co ci powiedziałem.
- Okej. Odpalaj auto. - odpowiedziałam bez entuzjazmu.

Jechaliśmy bardzo ostrożnie, deszcz pomału ustawał, a ja wkleiłam swój wzrok w szybę przez którą i tak niewiele było widać.
Do przejścia miałam jeszcze jakieś pięćdziesiąt metrów, kazałam się zatrzymać i nim Franek zdążył spytać o co chodzi, ja już wychodziłam z auta. Nie myślał długo, wyszedł za mną.

- Gosia, nie chcę abyś była na mnie zła...
- Nie jestem na ciebie zła.
- No właśnie widzę, powiedziałem coś nie tak?.
- Daj spokój, to ja jestem za bardzo przewrażliwiona.
- Nie spojrzysz na mnie, tak jak na niego, prawda?. - spytał, czym uważnie skupił mój wzrok w jego oczach.

Zamurowało mnie, stałam jak słup soli i czułam że wszystkie cztery kończyny mi drętwieją.

- Nic mi nie odpowiesz?. - spytał ponownie.
- Nie wiem co mam ci powiedzieć...
- Nie musisz nic, nie oczekuję. - powiedział zrezygnowany.
- Muszę iść. - odpowiedziałam, wyciągając do niego ręce do uścisku.

Nawet przytulił mnie tak bez wczucia, bez chęci. No inaczej niż zwykle, czy on wiązał ze mną jakieś plany, a ja zainteresowana bardziej Bartkiem niż nim wszystko mu zepsułam?.
Zaprosiłam go, żeby wpadł do mnie nawet na parę dni, był w porządku mężczyzną, a ja za każdym razem go spłycałam. Odpowiedział, że zobaczy, potraktował mnie trochę tak jak ja zawsze jego. Chyba mi się należał kubeł zimnej wody na głowę, żeby zobaczyć jak odsuwam od siebie i zaniedbuję tyle osób, względem tej jednej.













poniedziałek, 7 maja 2018

Nasza wspólna droga powrotna nie trwała długo, wjeżdżając w zabudowania Franek znacznie przyhamował, jechaliśmy bardzo spokojnie i powoli. Stąd, że było już ciemno, latarnie uliczne oświecały nam drogę biało-pomarańczowym światłem, w radiu leciała spokojna muzyka, a na chodnikach można było dostrzec coraz mniej ludzi, co dawało świetny klimat. Wsłuchując się w nostalgiczną muzykę odpływałam na parę chwil w myśli, parę razy wychwycił to Franciszek, który wtedy robił sobie ze mnie drobne podśmiechujki.
W momencie w którym byłam w takim transie, Franek szybko zwrócił moją uwagę na postawnym mężczyźnie, który szedł przed nami.

- Gosia!, zobacz kto idzie!. - wskazał palcem przed siebie.
- Kto?, gdzie?. - spytałam zdezorientowana.
- To chyba Bartek, co?.
- No... to chyba faktycznie on.
- Może go podrzucimy, zobacz. - odpowiedział i wcisnął klakson, aby ten się odwrócił.

Franek po tym jak wiedział, że uwaga Bartka jest już zwrócona na nas, zjechał na pobocze, włączył awaryjne i wyskoczył z auta jak poparzony.
Nie wiedziałam, czy też mam wychodzić, myślałam, że nie będzie mnie widać, ale oczywiście Franek musiał to zepsuć i machnął do mnie, abym też wyszła. Nie miałam innego wyjścia, widzi mnie... nie będę robić z siebie głupka.

- Szczęść Boże Gosia. - przywitał się pierwszy, jednak na jego twarzy nie gościł miły uśmiech, przyglądał mi się uważnie.
- Cześć. - odpowiedziałam trochę zawstydzona, nie potrafiąc podnieść wzroku na niego.
- Bartek podwieźć cię?, gdzie w ogóle idziesz?!. - pytał pełen entuzjazmu.
- Nie, nie musicie. - odpowiedział jednoznacznie patrząc, to na mnie, to na Franka.
- Cieszę się, że cię widzę. - wyciągnął do Bartka rękę, aby zbić z nim piątkę.
- Mhm. - skinął tylko głową.
- To co? jedziemy, nie?. - zwrócił się do mnie, pocierając ręką moje plecy.
- Wiesz co?, yym... jedź już do siebie, ja jeszcze muszę skoczyć do przyjaciółki. - uśmiechnęłam się do niego szczerze, przez co chyba przez głowę mu nie przeleciało, że go właśnie okłamałam.
- Dobra, jak uważasz. Odezwij się jeszcze. - uścisnął mnie i ucałował w policzek.

Trochę się na ten gwałtowny gest zarumieniłam, albo po prostu puściłam buraka, bo przecież obok stał Bartek i temu wszystkiemu się przyglądał.
Chwilę poczekałam z nim, aż Franciszek odjedzie, potem spojrzeliśmy sobie w oczy, po czym bez emocji rzucił.

- To ja też spadam, na razie. - zareagowałam momentalnie.
- Poczekaj, chcesz mnie tu zostawić?. - stanęłam mu na drodze, nie pozwalając przejść.
- Co?, przecież idziesz gdzieś, nie będę cię zatrzymywał. - patrzył na mnie podejrzliwie.
- Aj... nigdzie nie idę!, okłamałam go, żeby porozmawiać z tobą. - przyznałam.
- To źle zrobiłaś, bo chyba nie mamy o czym rozmawiać. - nie ustępował.
- Ani mi tak nie mów. - zmarszczyłam brwi.
- Gdzie z nim byłaś i po co?. - warknął.
- Za miastem, na spacerze. - odpowiedziałam pewna siebie.
- Z nim!?. - spytał, jakbym dokonała najgorszego.
- Ty się nie chciałeś ze mną spotkać, nigdy. Nie wiem, co ci się stało, bo nawet nie chcesz mi powiedzieć. - wygarnęłam mu, energicznie gestykulując.
- Nie mam czasu.
- Nie masz czasu na mnie już od paru tygodni!, a jak spotykam się z kimś innym, to masz problem.
- On nie jest mężczyzną dla ciebie.
- A może ty jesteś, co?! pff. - wyśmiałam go i widząc, że raczej nie będzie miał mi nic mądrzejszego do powiedzenia, powoli zaczęłam odchodzić.
- Poczekaj chwilę!. - szedł ze mną krok w krok, bo nie dałam się zatrzymać.
- To jest właśnie przyjaciel! - wskazałam na drogę, którą odjechał Franciszek.
- Gosia nie!, posłuchaj...
- Co tobą kieruje?, zazdrość?!.
- Tak, zazdroszczę mu. - przyznał posłusznie, a w jego oczy wkradały się łzy, które odbijały się w świetle latarni.
- Jesteś takim psem ogrodnika. - kręciłam głową, uważnie patrząc w jego ciemne oczy, które były jakieś takie puste.
- Nie chcę stać się dla ciebie obojętny. - łkał.
- Ale ja już dla ciebie mogę, tak?. - spytałam, mając na myśli jego zachowanie.
- Nie jesteś mi obojętna, widzisz jak przed tobą drżę...
- Nie... stoisz jak słup soli i nie wiesz, co ze sobą zrobić.
- Jesteś niemiła. - odparł spod przymrużonych oczu, pociągając przy tym nosem.
- I surowa, no wiem. - dopowiedziałam, uśmiechając się.

Bartek głęboko westchnął, nie wiedział już co powiedzieć, z resztą ja też nie miałam nic do dopowiedzenia. Szliśmy dalej, ale w ciszy. Myślałam, że już odpuści, ale Bartek nie odstępował mnie na krok, był jak malec, który boi się złego świata. Doszliśmy do mnie, auta stały pod domem, dlatego poinformowałam Bartka, że raczej nie wejdzie, no bo wygląda na to, że są rodzice.
Zbierał się, żeby coś powiedzieć, po czym zamykał ust i znowu na mnie patrzył. Nie chciałam się w to bawić, złapałam go pewnie za rękę.

- Nie przestałam cię kochać. - powiedziałam drżącym głosem, bojąc jak teraz zareaguje.

 Uśmiechnął się niepewnie, a z jego oczu popłynęły nieme łzy, jego łzy zawsze mnie rozmiękczały.

- Powiedz coś, proszę. - zachęcałam go, ocierając ręką delikatnie jego mokry policzek.
- Nie patrz na mnie. - schował twarz w mojej bluzie, czułam jak jego łzy w nią wsiąkają i dotykają mojej skóry.
- Nie wiedziałam, że cię spotkamy...
- Zauważyłem cię w tym samochodzie, patrzyłem na ciebie a ty nie wyrażałaś żadnych emocji, w jednej chwili chciałem umrzeć.
- Nie mów tak. - przytuliłam go do siebie mocniej, kiedy poczułam, że muska ustami i delikatnie zasysa moją szyję.

Było mi strasznie przyjemnie, to był ten sam dotyk, który pamiętam od pierwszego razu, odchylałam głowę, głęboko przy tym wzdychając. Nie mogliśmy się tam ponieść emocjom.

- Przestań... - odepchnęłam go od siebie.
- Muszę iść. - cmoknęłam go w usta, ten spojrzał na mnie zdezorientowany, po czym szybko odpowiedział mi długim i namiętnym pocałunkiem. Miałam z tyłu głowy, żeby nikt nas nie zauważył, ale z każdą sekundą, coraz bardziej mnie to podniecało.
Oderwałam się od niego, jeszcze raz spojrzałam w jego zaczerwienione oczy i odeszłam, wchodząc na posesję.

- Co się właśnie stało. - powtarzałam sobie w kółko, nawet już po wejściu do domu.

Rodzice leżeli w sypialni, oglądali jakąś komedie, bo słyszałam ich głośne śmiechy, uchyliłam drzwi, przywitałam się z nimi i znikłam za drzwiami swojego pokoju.
Rozebrałam się do bielizny i weszłam do łóżka, przerażała mnie myśl, że muszę wstać rano do szkoły, ale przynajmniej nie będę siedzieć w domu i się nudzić.
Dopiero rano z budzikiem ustawionym na 6:30 odpaliła mi się przypominajka o tym, że dziś idę pomóc w szpitalu. Od momentu, kiedy nie rozmawiałam z Bartkiem, nie chodziłam i tam, aby przypadkiem go nie spotkać, więc nie wiem, czy będę jeszcze mile widziana.
Po zakończonych zajęciach, szybko wpadłam do domu, zjadłam obiad, który parzył mnie w język, ale nie było co czekać... wzięłam jakieś drobne, klucze i równie szybko jak weszłam, wystrzeliłam z niego.
W szpitalu byłam z lekkim poślizgiem, ubrałam ochronny fartuch i zawiązując go w biegu wpadłam do pokoju przełożonej. Ta złośliwa franca oczywiście nie szczędziła sobie zgryźliwych uwag, chociażby mojej nieobecności. Posłusznie tłumaczyłam to przechodzoną chorobą zakaźną, której oczywiście nie było. Ta uśmiechnęła się półgębkiem i rozdzieliła mi pierwsze zadania. Miałam co robić przez następne trzy godziny... nawet nie pomyślałam o Bartku, który już podobno przez godzinę szlaja się po oddziale, słyszałam krótką rozmowę pielęgniarek, ta jedna z nich go szukała, czy coś.
Biegając z jednego pokoju do drugiego, nucąc sobie piosenkę Normalsów i robiąc coś jeszcze pomiędzy, wpadłam właśnie na niego, na Bartka. Od razu chciałam przepraszać, bo myślałam, że to ktoś z odwiedzających, jednak pomału podniosłam wzrok na jego twarz. Nie miał dziś koloratki. - to pierwsze, co rzuciło mi się w oczy.

- Gosia... - szepnął, jakby nie dowierzał, że mnie widzi.
- No hej. - przywitałam się trochę speszona.
- Myślałem, że już nie będziesz tu przychodzić, że to za dużo.
- Nie, jest w porządku, lubię tu przychodzić. - skinęłam, spoglądając wgłąb sali na chorych.
- Świeciłem za ciebie oczami przy przełożonej, wściekała się trochę, że cię nie ma.
- Tak? i mówiłeś jej coś?.
- Że jesteś chora, dochodzisz do siebie itd.
- Jezu, jak super! dziękuje. - ledwo się powstrzymałam, żeby nie uwiesić się mu na szyi.
- Ale za co?, co się stało?. - pytał, widząc jaka jestem uradowana.
- No bo ja jej też pocisnęłam kit, że byłam chora...
- Dobrze, bo by nas obydwoje wzięła na dywanik. - uśmiechnął się tak serdecznie, że aż mi zrobiło się cieplej na duchu.
- Kocham twój uśmiech. - szepnęłam i objęłam jego twarz w dłonie.

Spoważniał, skamieniał, przyglądał uważnie się mojej twarzy, a ja jego, szukaliśmy wzajemnych emocji. To wszystko moglibyśmy w jeden chwili wykrzyczeć, wypłakać... ale po co?, patrzeliśmy na siebie, jak za pierwszym razem, towarzyszyło nam wiele więcej emocji, które rozpoznawaliśmy i rozumieliśmy tylko my.
Nagle za nami coś z wielkim hukiem trzasło, oboje się wzdrygnęliśmy i zaczęliśmy oglądać się dookoła.

- To drzwi frontowe, pewnie przeciąg... - próbował uspokoić Bartek.
- Przeciąg?, a jeśli nie?. - spytałam.
- No to mamy problem. - zaśmiał się, jakby w tamtej chwili kompletnie go to nie obchodziło.

Jednak ja byłam niespokojna, może to był ktoś, kto nas zauważył i specjalnie trzasnął tymi ogromnymi drzwiami, żeby zwrócić naszą uwagę. Faktycznie to było nieodpowiedzialne, mimo że nic nie robiliśmy, miałam poczucie winy.

- Wiesz co, muszę wracać do...
- Do?, do?, gdzie mi się wyrywasz?. - próbował mnie dłużej zatrzymać przy sobie.
- Muszę na prawdę.
- Mam na ciebie poczekać?. - spytał troskliwie.
- Tak, albo nie; wracaj lepiej do siebie. - odpowiedziałam trochę się jąkając.
- No to poczekam... - burknął pod nosem.

Nie zdołałam już tego wychwycić, ale wygląda na to, że po wyjściu ze szpitala, miała czekać na mnie miła niespodzianka.