niedziela, 28 maja 2017

Gosia nie potrafiła wysiedzieć na lekcjach, miała ochotę natychmiast spotkać się z Bartkiem, przez co była mega niespokojna. Nie mogąc usiedzieć do 16:15, zerwała się z ostatniej lekcji, nic z resztą nie tracąc, bo to tylko godzina wychowawcza.

- Ej!, idziesz do domu?. - przed wyjściem, złapała ją Elena.
- No nie całkiem do domu. - wyszczerzyła się.
- Gosia, widzę jak ci się mordka śmieje... gdzie?.
- Przecież nie będę siedzieć.
- Jednej godziny nie usiedzisz?, mów gdzie leziesz.
- Pod szpital. - wyjaśniła krótko.
- A tam po co?, przecież Ba... aaa, dobra, dobra.
- Tak więc no, cześć. - klepnęła przyjaciółkę w ramie, wychodząc w pośpiechu ze szkoły.

Dziewczyna miała cichą nadzieje, że Bartek jest jeszcze w szpitalu, nie chciała mu pisać, to miała być niespodzianka, nie ważne ile miałaby stać, jak głupia przed budynkiem.

- Ym... dzień dobry. - zaczepiła, stojącego pod wiatą lekarza.
- Dzień dobry, coś się stało?. - spojrzał na nią z ukosa.
- Nie, ja tylko chciałabym spytać...
- No?. - spytał, odpalając papierosa.
- Przychodzi tu taki ksiądz i...
- Ksiądz?, szukasz księdza?, ale czemu?. - zaciągnął się, wypuszczając dym prosto na dziewczynę.

Gośka myślała, że zaraz eksploduje, nie dość, że cały czas wchodził jej w zdanie, to jeszcze okapcał ją tym śmierdzącym dymem.

- Tak więc ten... - machała ręką przed twarzą, aby rozproszyć dym.
- Tam ktoś idzie, to on?. - wskazał ręką na wychodzącego przez obrotowe drzwi, postawnego, wysokiego mężczyznę.
- On... - wyszeptała, uśmiechając się.
- No to fajnie, że mogłem pomóc, cześć. - zadeptał, tlący się tytoń, wracając do budynku.

Ruszyła w jego stronę, gapciuch patrzył we wszystkie strony, tylko nie przed siebie.

- Widzi mnie ksiądz, czy ksiądz mnie nie widzi?.
- Gosia!, witaj, co tu robisz?. - pytał, nie dowierzając kto przed nim stoi.
- Czekam na księdza, niespodzianka.
- Długo czekasz?.
- Nawet nie, pytałam tamtego lekarzynę, strasznie gburowaty. - machnęła znacząco głową, w jego kierunku.
- Gosia... - upomniał ją.
- No co?, nie jest ksiądz szczęśliwy?.
- Jestem i to bardzo, jak mam ci to okazać?. - uśmiechnął się miło.
- Eh, kiedy zaczynam?. - spojrzała w stronę szpitala.
- Jesteś gotowa, na prawdę?.
- Ksiądz zawsze musi się upewniać... pewnie!. - oznajmiła żywo.
- Powiedz mi jeszcze, zerwałaś się z lekcji?. - spojrzał przenikliwie.
- No tak, chciałam tu przyjść, do księdza.
- Rozumiem, ale nie robi się tak.
- Nic nie tracę. - skinęła.
- Szalona jesteś. - zaśmiał się, pociągając ją za rękę.

Gośka w biurze wypisała wszystkie mniej i bardziej ważne papiery, dotyczące jej wolątariatu.

- Jest pani gotowa?. - spytał Piotr, przyjaciel kapłana.
- Na miano pani, trzeba sobie zasłużyć. - zaśmiała się składając ostatnie podpisy.
- W takim razie, Piotr. - przedstawił się, wyciągając rękę.
- Małgorzaaa... albo Gośka, po prostu. Jak wolisz.

Piotr spojrzał kątem oka na Bartka, było widać, że nie podoba mu się to, czuł w jego wyrazie twarzy, jakąś potworną zazdrość.

- Bartku, wspaniała kobieta, gdzieś ty ją znalazł?, ma serce na dłoni!. - komplementował zachwycony.
- Poznaliśmy się przez przypadek, prawda Małgorzato?.
- Niech ksiądz tak do mnie nie mówi, nie lubię tego. - splotła ręce na piersi.
- Oj, no nie bocz się... - podszedł do niej, obijając się ramieniem.
- Pięknie, jeszcze tutaj. - wskazał miejsce na ostateczny podpis.

Dziewczyna chwyciła po czarny długopis, pochyliła się nad arkuszem papieru, przez ramie spojrzała w stronę Bartka, patrzył na nią z podziwem. Złapał ją za rękę, delikatnie ściskając, sygnalizował jej tym, że cały czas z nią jest. Nie uszło to uwadze Piotra, mimo to, przymknął na to oko.
Spawa nie kończyła się tylko na tym, czekała ją jeszcze rozmowa z panią psycholog, tego obawiała się najbardziej. Przecież jest bardzo krucha, a mimo to, chce pomagać.

- Boję się... - przed wejściem do gabinetu, zwróciła się do Bartka.
- Ale czego?, to będzie zwykła rozmowa. - uspokajał.
- Zwykła rozmowa?, wybuchnę płaczem i pozamiatane.
- Będzie ok, zobaczysz.
- Z resztą, ona wyczuje moje zdenerwowanie.
- Pani Ania, to w porządku kobieta, wstawiłem się za tobą.
- Aha, czyli ona wie, że my ten?...
- Wie, że jesteś ze mną. - speszył się, czując dwuznaczność tego, co powiedział.
- Razem, to razem. Idę... - oznajmiła, pociągając za klamkę.

Bartek spacerował w to i z powrotem, każda minuta ciągnęła się niewyobrażalnie długo, nigdy jeszcze czegoś takiego nie doświadczył. Siadał, przeglądał telefon, znowu wstawał, spacerował.
Po pół godzinie w końcu uchyliły się drzwi gabinetu, ich skrzyp, zerwał Bartka na proste nogi.

- Już?. - zajrzał do środka, wychylając tylko głowę.
- Tak, już. - oznajmiła pani psycholog, porządkując teczki.
- To, co?, idziemy. Do zobaczenia. - pożegnał się, przepuszczając dziewczynę w drzwiach.
- Co ma ksiądz taką minę?. - spytała, widząc, że ten nie odrywa od niej wzroku.
- Co się tam działo?, jesteś jakaś taka zmieszana. - stwierdził, podając jej plecak.
- Zmieszana?.
- Tak.
- Nie znam jej, a powiedziałam jej wszystko o swoim życiu, dlaczego?.
- No wiesz, czasem łatwiej jest wyżalić się obcej osobie, niż komuś bliższemu. - tłumaczył spokojnie.
- Ksiądz też tak ma?. - spytała ciekawa.
- Nie, jest Bóg. - odpowiedział krótko.
- Ale Bóg, to ktoś obcy.
- Obcy?, nie, jest nam bardzo bliski.
- Chyba tylko księdzu. - powiedziała ironicznie.
- Druga osoba, może nas odrzucić, Bóg nigdy tego nie zrobi. Na prawdę.
- To dlatego jest ksiądz, tym, kim jest?.
- Co masz na myśli?.
- No bał się ksiądz odrzucenia i dlatego postanowił oddać się Bogu?.
- On miał dla mnie plan od samego początku, w drodze do kapłaństwa, nigdy się nie zawahałem.
- A teraz?, waha się ksiądz?.
- Gosia, jestem kapłanem pięć lat, nie wiem, co będzie za kolejne pięć, dziesięć i tak dalej.
- Ksiądz chyba nie chce mi szczerze odpowiedzieć. - podsumowała, nie odzywając się już więcej.
- Nie każ mi wybierać, proszę.
- Wybierać?, ale czego?. - spytała, nie rozumiejąc tego, co powiedział.
- Czuję, że jesteś zła dlatego, bo jestem księdzem. - zatrzymał się, obracając się frontem do dziewczyny.
- Nie, jestem zła dlatego, że nie może ksiądz kochać.
- Mogę, Bóg jest we mnie, w tobie, w każdym widzę Boga, którego kocham.
- Właśnie... kocha ksiądz Boga, nie człowieka.
- Dlaczego taka jesteś?.
- Taka, czyli jaka?, nie podoba się księdzu to, co mówię i tyle.
- Chcesz być blisko mnie, czuję to, więc...
- Więc?. To jest niewykonalne.

Bartek na te słowa spuścił głowę, Gośka w porę zorientowała się, że przegięła, miała trudny charakter, on doskonale o tym wiedział, mimo to, nie raz bolały go słowa, które uderzały w niego jak kamienie.

- Nie powinnam tak mówić. - przyznała, trącając jego dłoń.

Przez cały czas patrzyła w twarz mężczyzny, która nie wyrażała złości, a zawód i smutek.

- Odezwie się ksiądz do mnie?.
- Chciałbym stąd odejść, ale nie potrafię cię zostawić. Chciałbym cię ucałować... ale tego również nie potrafię. Jestem szczęśliwy przy tobie, tylko przy tobie, dajesz mi takiego niewyobrażalnego powera. Kiedy zrozumiesz, że jesteś dla mnie ważna?!. - wylał z siebie jednym tchem.
- Wczoraj, po tym, co się wydarzyło... to było niesamowite. Zrozumiałam. Lecz boli mnie to, że nie mogę mieć księdza dla siebie. - wyjaśniła, patrząc na niego błagalnie.
- Cały czas masz mnie dla siebie. - odparł.
- Nie chcę już zaprzeczać, nie chcę po raz kolejny mówić księdzu "nie".
- To nie mów. - pokręcił głową, robiąc spory krok w stronę dziewczyny.








niedziela, 21 maja 2017

- Niech mnie ksiądz nie puszcza... - wyszeptała, trzymając się go kurczowo.
- Chciałbym, będziemy tak stać?.
- Jeśli trzeba?. - uśmiechnęła się zadziornie.
- Obiecasz, że nie będziesz już płakać?. - spojrzał, rozmazując łzę z jej policzka.
- Ja chyba tak nie potrafię.
- Gosia, jesteś mi na prawdę droga. Serce mi pęka, kiedy widzę cię zapłakaną.
- A jeśli popłaczę się ze szczęścia?.
- Będę płakał razem z tobą. - zaśmiał się, łapiąc ją na nos.

Gosia znów zamilkła, wpierw wpatrywała się w niego, potem wtuliła policzek w jego ramię, Bartkowi widać to odpowiadało, bo w ogóle nie wzbraniał się od tego. Dziewczyna czuła, że to nie jest zwykły, przyjacielski przytulas. Kapłan raz, to raz przyciskał ją mocniej do swojego ciała, jakby ta miała zaraz mu uciec...

- To co robimy?. - spytał, delikatnie się kołysząc.
- Ja mogę tu siedzieć, chce mieć z kim porozmawiać, szczerze porozmawiać.
- Ale robi się chłodno.
- No i?. - spytała niewzruszona.
- Nie wystarczy ci wrażeń na dziś?.
- Zniosę wszystko, ksiądz mnie w tym umacnia.
- Eh, rozumiem. - przytaknął, łapiąc za bluzę i podając ją dziewczynie.
- Nie chcę, dzięki. - zaprotestowała.
- Zakładaj, bo zmarzniesz, raz, dwa!. - rozkazał, śmiejąc się.

Oboje przenieśli się, pod rosnącą niedaleko brzegu olchę. Mimo, że nie siedziało się wygodnie, dla obojga jednak o wiele ważniejsza była ich własna obecność.
Siedzieli obok siebie, w zupełnej ciszy, po pewnym czasie, Bartek poczuł, jak Gośka bezwładnie na niego opada.

- Ej nie śpij... - szturchnął ją.
- Przepraszam. - poprawiła się, wycierając ślinę z policzka.
- Jesteś senna, może wracamy?. - rzucił.
- Wraca-my?
- Ja do siebie, ty do siebie. - mrugnął jej znacząco.
- Yhym, no przecież.

Gosia przepasła bluzę przez biodra, zawiązując oba rękawy na supeł. Oboje otrzepali się z trawy i ruszyli w stronę domu.

- Idzie ksiądz ze mną?. - spytała, widząc jak podąża za nią.
- Chcę cię bezpiecznie odstawić do domu.
- Słodko. - mruknęła pod nosem.
- Coś mówiłaś?. - spytał zaciekawiony.
- Noo, że miło z księdza strony. - wytłumaczyła szybko.

- To co, rozstajemy się?. - złapał ją przed wejściem na posesję.
- Nawet niech ksiądz tak nie mówi... - parsknęła.
- Rozluźnij się. - zachichotał, pociągając ją delikatnie za kitkę włosów.
- Oddaję, żeby nie musiał się ksiądz fatygować. - siłowała się z odsupłaniem węzła z rękawów bluzy.
- Nie chcesz, żebym przychodził?. - patrzył na bezradność dziewczyny.
- Nie o to chodzi. - pokręciła głową.
- To może powiesz w końcu, co się dzieje?.
- Cały czas księdzu mówię.
- Nie wydaje mi się. - odciągnął jej ręce, samemu próbując odsupłać bluzę.
- I już... co za filozofia Gosia?. - Jedz więcej białka, bo chuderlak z ciebie. - dopiekł jej.
- Proszę księdza, ja tylko dbam o linię. - rozpromieniała uśmiechem.
- I właśnie taką chcę cię widzieć. Jestem cały czas pod telefonem, pamiętaj. - przypomniał.
- Pamiętam... W takim razie do zobaczenia. - wyciągnęła do niego rękę, na pożegnanie.
- Cześć Gosia. - poklepał ją po plecach, jak najlepszego kumpla.

Dziewczyna nie odwracała się już w jego stronę, chciała głębiej zastanowić się nad tym, co stało się nad zalewem.

- Z kim byłaś?. - dobiegł z kuchni, głos mamy.
- Ze znajomym... - odpowiedziała, zdejmując buty.
- Ksiądz, to twój znajomy?. - wyszła, opierając się o framugę.
- Y... no.
- Widziałam was. - powiedziała, jak gdyby nigdy nic.
- Ale co widziałaś?, jak rozmawiamy? i co?.
- Dziwne, dziwne. - pokręciła głową.
- Nie chce się kłócić, prawie się przy nim poryczałam.
- Ja ci nie każę się z nim spotykać.
- Oprócz Eleny, tylko jemu ufam. - gestykulowała.
- Myślisz, że jest godny twojego zaufania?.
- A nie?, nie wiem do czego zmierzasz.
- Spotykaj się z kim chcesz, ale nie przeginaj.
- Dalej cię nie rozumiem. Wydaje mi się, że należy im ufać.
- O!, od kiedy tak uważasz?. - spytała, zaskoczona, zdaniem wyrażonym przez córę.
- Od dnia, kiedy zaopiekował się obcą osobą, zawiózł do domu. Nawet was nie było na to stać. - wyrzuciła, zaistniałą wtedy sytuacje.
- Jesteś już dorosła.
- Bez Bartka...
- Bartka?. - weszła jej w zdanie.
- Bez księdza Bartka, nie dała bym rady. - poprawiła szybko.
- Gośka...
- Co znowu?. - odwróciła się gwałtownie.
- Twój wychowawca do mnie dzwonił, jesteś zagrożona i nic z tym nie robisz?.
- Jeszcze jest czas, zdążę ogarnąć. - odpowiedziała spokojnie.
- Ja myślę, bierz się do roboty.
- Oki. - przytaknęła, zamykając za nią drzwi pokoju.

Gośkę ogarnął tępy ból głowy, przed spaniem zjadła dwie tabletki aspiryny, po których w nadziei, że rano obudzi się z lepszym samopoczuciem, zasnęła jak niemowlę.
Rano obudziła ją miło przygrywająca dla ucha, melodyjka. To któraś już z rzędu pobudka.

- Jezu, to już kolejna nieobecność na pierwszej godzinie, nauczyciele mnie zabiją... - powiedziała sama do siebie, przecierając oczy.

Leniwie zgramoliła się z łóżka, podeszła do okna i odsłoniła zasłony.

- Pada... Nosz jasna cholera!. - przeklęła, odbiegając od okna.

Siedziała po turecku, na środku łóżka z dobre dwadzieścia minut, nasłuchując deszcz, rozbijający się o parapet. Nie zapowiadało się na to, aby przeszło.
Trzeba było w końcu pojawić się na zajęciach, wrzuciła do plecaka zeszyty, z komody zebrała parę klepaków, na drugie śniadanie i wyszła.

- Jak to z dnia, na dzień może się tak zepsuć pogoda?!. - grymasiła, zarzucając kaptur kurtki na głowę.

Dziewczyna chciała trafić do szkoły jak najszybciej, po drodze, w ręcz modliła się, aby deszcz, który jak na złość padał w prost na jej twarz, nie rozmazał jej oczu.

- Szczęść Boże, Gosiu!. - usłyszała za sobą, nie mając już wątpliwości, kto to.
- A, znowu ksiądz. - powiedziała z przekąsem.
- Znowu ja... zmokłaś.
- Nic dziwnego, pada deszcz.
- Na pewno chcesz iść tak do szkoły?, rozmazałaś się. - spojrzał na nią krzywo.
- No co ksiądz gada?!. -  przerażona, wyciągnęła telefon z kieszeni spodni, aby się w nim przejrzeć.
- Żartuje, żartuje... Wyglądasz pięknie. - zaciągnął kaptur na głowę, oddając swoją czarną parasolkę dziewczynie.
- Teraz też sobie ksiądz robi jaja?.
- Teraz to najprawdziwsza prawda.
- Ciekawe. Gdzie ksiądz idzie?. - spytała ciekawa.
- Do szpitala, chodziłem co tydzień w piątek, ale postanowiłem odwiedzać ich częściej.
- Jest ksiądz temu strasznie oddany. - stwierdziła, zachwycona.
- Wiesz, ja również uczę się czegoś od tych ludzi. Kocham z nimi przebywać.
- Kocha ksiądz to, mhm...
- Może i ty chciałabyś się zaangażować, w jakiś wolontariat, czy coś?. - zaproponował.
- Nie wiem, czy bym temu podołała. - odpowiedziała zniechęcona.
- Nauczyłbym cię wszystkiego. - próbował przekonywać.
- Kiedyś chciałam podjąć się wolontariatu w hospicjum, długo rozmawiałam z tamtejszymi pielęgniarkami. Ostrzegały mnie, przed tym, z czym mogę się spotkać. Okazało się, że to nie dla mnie.
- Rozumiem, ja pełnię posługę na oddziale onkologicznym. Są tam również takie młode osoby, jak ty. Ja nie zawsze wiem, jak z nimi rozmawiać, więc może ty byś dała radę. - tłumaczył.
- Pomyślę nad tym, ale niczego nie obiecuję. - ostrzegła, zatrzymując się przed wejściem do szkoły.
- W takim razie, będziemy w kontakcie.
- Tak... powodzenia. - pożyczyła, odchodząc od niego.

- Gosiek, co to za przystojniak cię odprowadza?. - w wejściu do szkoły, zaczepiła ją Anita, koleżanka z równoległej klasy.
- Ten przystojniak, to ksiądz Bartłomiej. - powiedziała w prost, śmiejąc się.
- O cholewcia, mówisz poważnie?.
- Całkowicie poważnie. - potwierdziła, odwieszając kurtkę na haczyk.
- Ewidentnie muszę zajrzeć do kościoła. - powiedziała podekscytowana.
- Ej, idąc do kościoła, idziesz do Boga, nie do księdza. - skarciła ją wzrokiem.
- Oj wiem, wiem. Wyluzuj, ale przystojny to on jest. - obserwowała go przez okno korytarza.
- No fakt. - przytaknęła koleżance, idąc pod salę 12a.

Dziewczyna oprócz tego, że ogarniała, jak by tu się dogadać z nauczycielami, u których miała tyły, rozmyślała jeszcze nad propozycją, którą podrzucił jej Bartek. Wewnętrznie bała się tego, bała się stanąć ze śmiercią, twarzą, w twarz. Jednakże Bartek obiecał, że jej pomoże, wierzyła.

G: "To kiedy mogę przyjść?."
B: "Zdecydowałaś?, nawet nie wiesz, jak się cieszę."
G: "Spróbuję, jeśli nie dam rady, zrezygnuję z tego i tyle."
B: "Pomogę ci, nie bój się :)."

*********

Ubłagałyście mnie o nowy wpis, to macie! :).
Niestety teraz nie będę mieć za dużo czasu, bo podejmuję robotę. Ale jak tylko znajdzie się okazja, to coś dopiszę. Posty również mogą być przez to krótsze. No w każdym razie, musicie mi to wybaczyć.












wtorek, 16 maja 2017

Bartek szedł spokojnie w stronę domku, który znajdował się na końcu ulicy, wyprzedził go szybko jadący, matowo - niebieski opel, poznał, że to rodzice. Przystanął, nie będąc pewnym, czy powinien w takim razie przychodzić z wizytą do Gosi.
Był pod drzwiami, miał rękę zaciśniętą w pięść, przygotowaną aby zapukać w ciemno kasztanowe drzwi, zawahał się, słysząc pełen emocji krzyk Gośki, rozpoznał w tym kłótnie, chciał się jak najszybciej wycofać, lecz na to było już za późno.
Dziewczyna zamaszyście otworzyła drzwi i wpadła na kapłana, który stał tuż za drzwiami.

- Po co ksiądz przyszedł?. - odsunęła się nieco, oczekując od niego szczerej odpowiedzi.
- Co z tobą?. - spytał z niepokojem.
- Nic, mogę przejść?.
- Tak, ale gdzie idziesz?.
- Gdzieś... - odfuknęła.
- Nie bądź nie miła. - podbiegł do niej, nie pozwalając dalej iść.
- No niech mnie ksiądz zostawi!. - odepchnęła go.
- Gosia!, czekaj. Uspokój się, proszę. - próbował poskromić dziewczynę.
- Co?. - spojrzała na niego gniewnie.
- Dlaczego tak się zachowujesz?, dlaczego wobec mnie?.
- Bo się ksiądz napatoczył, pasuje?.
- Nie, nie pasuje... to nie powód, abyś mnie atakowała.
- To niech mi się ksiądz straci z widoku.
- Mówisz to przeciw sobie. - podniósł znacznie ton.
- Ewidentnie za krótko mnie ksiądz zna...
- Bo nie dajesz się poznać, cały czas udajesz kogoś kim nie jesteś.
- Wiem i co z tego?.
- Ja tego nie chcę, ja chcę widzieć prawdziwą Gosię.
- Ale ja już nie chcę taka być, nie chcę być uczuciowa!. - wykrzyczała, przyśpieszając kroku.
- To jest twoja największa zaleta, pielęgnuj ją... - uśmiechnął się, próbując tym załagodzić sytuację.
- Co z tego, że będę dbać o ogródek, skoro przyjdzie szkodnik i wszystko zniszczy?, znów zostanę z niczym. - wzruszyła ramionami, zaczesując ręką włosy do tyłu.
- A to co?. - spytał, zauważając świeżą ranę na czole dziewczyny.
- Mały wypadek, nic takiego. - przewróciła oczyma, chcąc oznajmić, że nie chce kontynuować, niezręcznego dla niej tematu.
- Wyglądasz jakbyś się wdała w bójkę, ale zaraz... Twoja przyjaciółka ma cały przód auta skasowany, masz z tym coś wspólnego?.
- Nie noo, co ksiądz. - próbowała nieudolnie zataić prawdę.
- Gosia?. - spojrzał na nią z góry, oczekując prawdy.
- Ok, wracałyśmy z zalewu i miałyśmy stłuczkę, wszystko szło gładko, ale kierowca Forda wymusił pierwszeństwo i wpakowałyśmy się na słup.
- Wiesz kto to?.
- Tak, ale nie będę tego zgłaszać. - wiedziała, że mogłoby wyjść na jaw, że były pijane podczas wypadku.
- Pokaż... - odsłonił kosmyk włosów z jej czoła.
- Nie!. - zrobiła gwałtowny ruch, nie chcąc aby jej dotykał.
- Ej, nie zrobię ci krzywdy... spokojnie. - skinął jej, nie rozumiejąc jej strachu.

Dziewczyna spuściła wzrok, sama nie wiedziała dlaczego tak zachowała się wobec Bartka, zrobiło jej się głupio, bo przecież miała go obdarzyć pełnią zaufania, czuć się przy nim bezpiecznie, jak przy nikim innym.

- Byłaś z tym w szpitalu?. - dopytywał po chwili.
- Nie ma potrzeby, chyba nie jest ze mną tak źle.
- A jeśli wda się zakażenie?. - spytał z przekąsem.
- Niech ksiądz przestanie, to na prawdę tylko powierzchowna rana, co nie co się na tym znam.

Kapłan stał przed dziewczyną, ślepo w nią zapatrzony. Raz, to raz uśmiechał się powabnie. Gośka tego nie potrafiła, uciekała wzrokiem, chciała to zmienić, tą swoją wrodzoną nieśmiałość, która wiele razy krzyżowała jej plany. Kiedy już się odzywała, zgrywała cwaniarę, na marne. Wewnętrznie bardzo ceniła sobie obecność Bartka, to że z nią rozmawia, to że mimo jej arogancji, która wypływała na zewnątrz, on w ręcz troszczy się o nią.

- Masz ochotę się przejść?. - spytał, wyrywając ją z toku myślenia.
- Będą mnie widzieć z księdzem...
- Nie martw się, chodźmy. - podebrał ją ręką, przysuwając jej ciało bliżej siebie.

Gosi zrobiło się przyjemnie, ale do końca nie mogła na to pozwolić. Ludzie normalnymi, pełnymi rodzinami wychodzili na popołudniowy spacer.
Bartek zgrywał wyluzowanego człowieka, który jeśli nie ma koloratki, magicznie przestaje być księdzem, takie to właśnie sprawiał wrażenie, więc czy rzeczywiście tak było?.
Ludzie rozpoznawali go bez trudu, witali się z nim jak z księdzem, na dziewczynę patrzyli z góry, kim by ona nie była... kochanką, siostrzenicą, przyjaciółką, kobieta u boku kapłana, zawsze gorszyła.
Dopiero kiedy zeszli na drużkę, która wiodła przez nieużytki, Gośka ogarnęła, że Bartek prowadzi nad zalew, nad którym wczoraj siedziała z przyjaciółką.

- Nie wstydzi się ksiądz?. - wiedziała, że musi zadać to pytanie.
- Ale czego?. - spytał nieświadom.
- Ym... no mnie. - dodała szybko.
- Zwariowałaś, dlaczego miał bym się ciebie wstydzić?.
- Widział ksiądz jak na mnie patrzą.
- No jak?.
- Jak bym była co najmniej księdza dziwką.
- Gośka, ani tak nie mów. - oburzył się.
- Ale tak jest, to ja będę winna...
- Nic złego nie robisz.

Bartek doskonale widział, jak spoglądają na dziewczynę, z wcześniej wydanym wyrokiem. Najchętniej zwróciłby im uwagę, kazał im przestać, stanął by w obronie Gosi, ale jakim wtedy księdzem byłby w oczach swoich parafian?. Miał mętlik w głowie.
Kapłan rozłożył bluzę na trawie i przysiadł, pociągając za sobą dziewczynę która za gwałtownym pociągnięciem, spadła na niego połową swojego ciała.

- Straszna beztroska, co?. - uśmiechnął się szeroko, widząc, że wprowadził ją w zakłopotanie.
- Mhm... - przytaknęła, staczając się z niego.
- Spokojnie. - podśmiechiwał.
- Ksiądz się ze mnie nabija?. - zmarszczyła czoło, odwracając do niego głowę.
- Czym ty się stresujesz?, boisz się mnie?. - oparł się na łokciu, głowę opierając na pięści.
- Ksiądz natomiast wydaje się niezatroskany tym, co się dzieje. - podszczypnęła go.
- Mam u boku wspaniałą kobietę, czym mam się przejmować?. Jak mam cię jeszcze przekonać?.
- Do czego?. - wystawiła na niego oczy.
- Co jest?, czerwienisz się.

Gośce z minuty na minutę robiło się coraz bardziej nieswojo, nie miała pojęcia jak ma reagować, ma się cieszyć?, czy od razu uciekać...

- Pamięta ksiądz?, mieliśmy rozmawiać o tym, dlaczego ksiądz wyjechał. - podpowiedziała, chcąc zająć ten upływający w ciszy czas.
- A tak... chcesz?. - spytał ostatecznie.
- Tak, chce wiedzieć, co się dzieje. - powiedziała stanowczo.
- Pojechałem do siebie, aby odpocząć... ale nie, nie od ciebie. - starannie dobierał słowa, aby nie doprowadzić do spięcia.
- To od czego?, od kogo?. - rozłożyła bezwładnie ręce.
- Jesteś mądrą kobietą, wiesz, że chodzi o proboszcza. On wie, a czego nie wie, to sobie dopowiada. I to cała filozofia.
- Dalej nie bardzo rozumiem...
- To on polecił, abym zrobił sobie "wolne", pomyślał, ochłonął. - jego ton głosu, spoważniał.
- Czyli nie mylę się, myśląc, że to o mnie chodzi?.
- Nie, nie mylisz się. - odetchnął, śledząc reakcje dziewczyny.
- Mhm, no to super. - zacisnęła wargi, nerwowo wyrywając źdźbła trawy.
- Nie denerwuj się, proszę.
- Zbierając to wszystko do kupy... przenoszą księdza?. - spojrzała na niego, tak bardzo oczekując zaprzeczenia.
- Nie wiem, tylko tyle ci mogę powiedzieć.
- Aha, czyli tak.
- Gosia, nie kracz. To nie ostateczne, porozmawiam z biskupem, przysięgam.
- Może to rzeczywiście dobry pomysł. - wstała gwałtownie z ziemi.
- O czym ty mówisz?. - prychnął śmiechem, nie dowierzając w to, co przed momentem usłyszał.
- Gosia?!, dlaczego tak mówisz?. - wstał zaniepokojony, wymuszając na dziewczynie, aby na niego spojrzała.
- Nie chce za księdzem tęsknić, to boli. - wydukała, mając płacz na końcu nosa.
- A ja nie chce słyszeć od ciebie takich rzeczy, to również boli...
- Wie ksiądz, że nie to miałam na myśli. - trąciła delikatnie jego dłoń.
- Już w porządku, musimy uspokoić się oboje... - odetchnął, przeplatając jej palce, przez swoje.
- Jeśli ksiądz chce, to ja sobie coś znajdę, wyjadę.
- Ale Gosia, nawet tak nie mów!, chcę abyś tu była, przy mnie, ze mną. Rozumiesz?.

//Dlaczego nie może być ksiądz, tylko dla mnie?// - zadawała sobie wewnętrzne pytanie, które za nic nie mogło wypłynąć na zewnątrz.

- Tyle już na ciebie czekałem... - podsunął się tak blisko jak to było możliwe, napierając na jej ciało.
- Niech ksiądz tego nie robi. - wyszeptała, kręcąc głową.
- Nie będę żałować. - opieczętował, zaciskając jej dłoń.

Gośka rozsunęła delikatnie usta, biorąc głęboki wdech. Bartek w skupieniu przyglądał się dziewczynie, wyczytując z jej twarzy każdą, nawet najmniejszą emocję, która jej wtedy towarzyszyła. Mimo, że z początkiem był w ręcz zdecydowany na więcej, widząc bojaźń w jej oczach, ostatecznie ucałował ją w czoło, mocno do siebie tuląc.

*********

Wpis chyba ok :).









sobota, 13 maja 2017

Był to ostatni pokój z numerem 44, po tej stronie szpitala. Za dużymi, masywnymi, szklanymi drzwiami, które można było otworzyć tylko za pomocą kodu, znajdował się zupełnie inny tok życia. W drugim skrzydle poniemieckiego budynku z czerwonej cegły, znajdowało się położnictwo. Bartek lubił tam zachodzić, ze względu na zaprzyjaźnione położne, jak i zakonników, którzy mieli piecze nad całym szpitalem.

Bartek zmierzał do biura przełożonych, w równoległych korytarzach było słychać nieustanne bieganie w to i na zad, stukot chodaków o kafle szpitalnej podłogi niosły echo, po całej porodówce.
Cieszyło go to, to oznaczało jedno, że coś się dzieje.

- Bartek! cześć. - biegnący w jego stronę zakonnik, przywitał go ciepło.
- Witaj Piotrze, rodzi wam się?. - spytał uśmiechnięty.
- Tak, idź do pokoju, ja tam przyjdę!. - mówił w pośpiechu.
- Dobra, powodzenia tam!.

Wszystko działo się z zawrotną prędkością, przechodząc obok sali, gdzie przed momentem znikł zakonnik, było słychać krzyki i jęki rodzącej matki.

- Matko Boża, miej ją w opiece... - powtarzał, trzymając kurczowo różaniec w dłoni.

 Wszedł do pokoju, na którym widniała srebrna tabliczka "Dyżurka pielęgniarska", wyciągnął z szafki czerwony kubek i nalał do niego wody z dystrybutora, upił łyk i usiadł wygodnie w fotelu, czekając na powrót kolegi.
Nagle ni stąd, ni zowąd wparował do pokoju Piotr.

- Bartku, będziesz potrzebny. - mówił ledwo, przez zadyszkę.
- Ja?, ale po co?. - spytał zszokowany.
- Ubieraj. - podał mu odzież ochronną.
- Czy ktoś mnie w ogóle pytał...
- W ekstremalnych sytuacjach, nikt o nic nie pyta. - powiedział z kamienną twarzą.
- Woda święcona?, mam ochrzcić?. - zadawał pytania.
- Chodź już, prędko!.

Bartek obawiał się wejść do sali, nigdy jeszcze nie był w takiej sytuacji, nie miał pojęcia czego ma się spodziewać.

- Gotowy?. - spytał ostatecznie.
- Gotowy. - odpowiedział, po czym oboje wparowali jak burza.

Wszyscy z personelu zauważyli kto przyszedł, ale nie było nawet chwili czasu, aby się przywitać.

- I jak sytuacja?!. - spytał zdenerwowany Piotr, widząc matkę, u której przeprowadzano tlenoterapię.
- Tam... - wskazała jedna z położnych, na wnękę, która była zasłonięta kotarą.
- Poczekaj.
- Czy ktoś mi w końcu powie, co się dzieje?. - spytał zdenerwowany, nie rozumiejąc całej sytuacji.
- Bartek, to dziecko umiera, musisz je ochrzcić... - powiedział w prost.

Bartek miał pustkę w głowie, chciał natychmiast spytać, "dlaczego ja?!" i jak najszybciej stamtąd wyjść, spojrzał po wszystkich, patrzyli na niego z nadzieją, spojrzał na półprzytomną matkę.
Zrobił jeden solidny krok w stronę zasłony, nie patrząc uprzednio, wszedł.

- Już?. - spytał niepewnie.

Lekarze na zmianę uciskali mostek i wprowadzali oddechy zastępcze.
Bartek przygryzając wargę z nerwów obserwował walkę toczoną o życie dziewczynki, nie widział zmian.

- Dziecko nadal się pręży.
- Dalej, masuj!. - krzyczał jeden, do drugiego.

Ciałko dziewczynki uginało się wraz z kolejnym i kolejnym naciskiem  kciuków, Bartek pierwszy raz widział coś takiego, nie chciał przedwcześnie wydawać wyroku, ale zaczął tracić nadzieję.
Przygotowany, zmoczył kciuk prawej ręki w miseczce z wodą święcona. Zauważył, to jeden z lekarzy.
Po pół godzinnej reanimacji, zostały zauważalne oznaki życia, zawziętość lekarzy nie poszła na marne,

- Mamy ją, brawo. - oznajmił jeden z lekarzy.
- W porządku?. - podszedł do niego Piotr.
- Daj spokój, ja nadal nie wiem, co się dzieje. - mówił roztrzęsiony Bartek.
- Teraz ksiądz może. - lekarz spojrzał na niego, podając mu dziecko.

Bartek pozwolił je sobie wziąć dopiero kiedy Piotr skinął, po uczynieniu na główce dziewczynki krzyża, delikatnie ją utulił, a następnie ułożył na pierś jej matki.

- Mam chyba dość, na dziś. - wychodząc, uśmiechnął się.
- Bartku, dziękuję ci w imieniu całego personelu.
- Nie wiem co powiedzieć, na prawdę...
- My to mamy na porządku dziennym.
- Niewyobrażalny stres. - starał się uspokoić oddech.
- Już jest wszystko w porządku.
- Miejmy nadzieję... - odetchnął,
- Wracaj, nie ma sensu abyś tu siedział i czekał na mnie.
- Pozdrów ich ode mnie, cześć. - machnął mu, odchodząc.
- Tak, do zobaczenia.

Przed wyjściem zaszedł jeszcze do łazienki, przejrzał się w lustrze, cały dygotał, przemył twarz zimną wodą, osuszył ręcznikiem i udał się spokojnie w stronę wyjścia.
Wracał tą samą drogą, którą szedł do szpitala, będąc na wysokości parafii, przypomniał sobie o Gosi, nie zachodząc do siebie, poszedł prosto, w stronę osiedla, na którym mieszkała dziewczyna.







piątek, 5 maja 2017

Była dziewiąta, dziewczyny obudziły się prawie jednocześnie.

- Dzień Dobry. - przywitała się, oparta na łokciu.
- Hej, spałyśmy razem?. - gwałtownie odsunęła się od Gosi.
- Nie wiem?, nie pamiętam. - złapała się za bolącą ranę.
- Ja ci to zrobiłam, przepraszam. - przytuliła się do niej.
- To wiem, wiedziałam, że to się źle skończy. Ciekawe co z sąsiadem, czy widział nasz wypadek.
- A nawet jeśli, to pewnie machnął na to ręką.
- Jeny, jaka ty jesteś głupia!. - rzuciła w Elenę poduszką.
- Że słucham?.
- Patrz jak ja wyglądam, jakby mnie ktoś pobił. - przeglądała się w lustrze, próbując na wszelkie możliwe sposoby zasłonić ranę włosami.
- Daj spokój, do wesela się zagoi. - pocieszyła ją.
- Do czyjego wesela?. - zachichotała.
- Patrząc na twoje upodobania, to prędzej do mojego.
- Co ty masz na myśli?, że nie wezmę ślubu?. - odwróciła się gwałtownie.
- Z Bartkiem?.
- Cicho już bądź...
- Odzywał się w ogóle do ciebie?. - spytała ciekawa.
- A co cię to tak nagle interesuje, hm?.
- Bo jestem twoją kochaną, wścibską przyjaciółką.
- Chyba nie. Kurcze proboszcz na prawdę zrzuca na niego najgorsze.
- Nie lubi go?.
- To mało powiedziane, a sam ma tyle brudu za uszami, że uhh...
- No już, nie denerwuj się. - przygarnęła ją do siebie.
- Robimy coś dzisiaj?.
- Oj nie wiem, wczoraj mogłyśmy sobie pozwolić, ale dzisiaj muszę skupić się na sobie.
- No trudno... - westchnęła.
- Ale nie bądź na mnie zła, proszę.
- Przecież nie jestem. - odpowiedziała mało przekonująco. - Idę do łazienki.
****
- Dobra Gocha, to ja lecę, co?.
- Ok.
- Gośka, więcej optymizmu, zaplanuj sobie jakoś czas.
- Tak, pewnie pójdę w kimę. - usiadła bezwładnie na łóżku.
- A może coś bardziej ambitnego?.
- W takim razie książka, a potem spać.
- Śmieszna jesteś, trzymaj się, a gdyby coś się działo, kontaktuj się.

Elena po wyjściu z podwórza udała się w stronę parkingu, na którym znajdowało się jej auto. Po oględzinach zniszczeń wsiadła za kółko i odpaliła auto. Cofając, w lusterkach zauważyła idącego po drugiej stronie ulicy Bartka, po chwili namysłu, postanowiła wykorzystać tą sytuację.

- Proszę księdza!. - uchylając okno, zawołała go.
- Tak?... a co ty masz tak poobijane auto?. - podchodząc bliżej zauważył zniszczoną karoserię.
- Długa historia, znalazło by się trochę czasu?.
- Nie wiem... a o co konkretnie chodzi?.
- No nie będę ukrywać, że o Gośkę. - powiedziała w prost.
- Nie rozumiem. - zmarszczył brwi.
- Cholera, ja też nie!. Niech ksiądz do niej podejdzie...
- W takim razie, dlaczego ona mnie o to nie poprosi?.
- Bo ja o to księdza proszę.
- Zobaczę... - odpowiedział obojętnie.
- Słucham?, chodzi o Gosie, a ksiądz mówi takie oschłe "zobaczę"?.
- Przepraszam, ale nie mogę obiecać... Teraz idę...
- Ale ja nie mówię, że teraz!. - weszła mu w zdanie z lekkim poddenerwowaniem.
- Spokojnie, teraz idę do szpitala... wracając pójdę do niej. Czy możemy się tak umówić?.
- To nie jest w moim interesie. - odfuknęła.

Dziewczyna odjechała z pozostawionym niesmakiem, wewnętrznie miała nadzieje, że nie zawiedzie się na kapłanie, a ten ma w sobie na tyle wewnętrznej mentalności, aby zaopiekować się jej przyjaciółką, która nie potrzebowała na tyle samej jej, ile księdza Bartka.

 Bartek pełnił posługę kapelana w szpitalu onkologicznym, nienawidził tego uczucia, kiedy wchodząc do izolatki musiał być przygotowany, na wszelkie przeszkody, które, co tydzień stawiały większy opór. Jak sam twierdził, ludzie tam dzielili się na dwa typy, tych którzy wyczekiwali z niecierpliwością Chrystusa, jak i tych, których  jednym z ostatecznych marzeń była śmierć.
Nie miało to dla niego znaczenia, był pełen miłosierdzia dla wszystkich i każdego z osobna. Co piątek przemierzał korytarze w białej jak śnieg albie, wchodził nawet tam, gdzie nie był mile widziany. Wtedy odstawiał kielich, zdejmował, jak sam nazywał "kieckę", poluźniał kołnierzyk .

- Ecce homo. - wskazywał na siebie i za pozwoleniem przysiadał się do chorego.

Każdemu poświęcał tyle czasu, ile on sam potrzebował, w szczególności tym drugim. Nie wszystkim się to podobało, wtedy najczęściej przytaczał wersety z Biblii, czym zamykał usta, tzw. marudom,
Zdarzało się, że nie chcieli go widzieć, dziękował i posłusznie wychodził z pokoju, nie chciał naciskać. Polecał ich w modlitwie, zdawał sobie sprawę z tego, że może widzieć, tą czy inną twarz ostatni raz.
Sam stawał w dylemacie, nie raz, nie dwa, musiał opuścić sale, chodził w kółko po korytarzu, aż się uspokoił. Nie wiedział jak pomóc tym ludziom, nie wiedział jakie słowa obrać, aby podtrzymać ich na duchu. Były momenty, w których siadał i milczał.

- O czym ksiądz myśli?. - spytała staruszka.
- O przemijaniu. - zamyślił się.
- Czyli o śmierci?.
- O przemijaniu. - powtórzył.
- Pięknie ksiądz to nazwał, ale to dalej śmierć.

Bartek spojrzał w jej oczy, w których było widać spustoszenie, jakie wywołał nowotwór. Uśmiechnął się do kobiety, a ona dotychczas posępna, odwzajemniła uśmiech.

- A teraz o czym ksiądz myśli?.
- Co ma pani na myśli?. - spytał z pełnym szacunkiem do kobiety.
- Widzę, że coś się zmieniło...
- Może w pani oczach stanę się egoistą... ale teraz myślę o sobie, o tym co mam.
- I jest ksiądz szczęśliwy.
- Otóż to. - skinął, łapiąc jej rękę.
- Czy na pewno?. - spytała dociekliwie.
- A nie widać?, jestem wdzięczny Bogu, za to, co mi dał... Za ludzi których postawił na mojej drodze, bez nich, pewnie byłbym nikim.
- Ma ksiądz rację.

Bartek nie wiedział, co odpowiedzieć, więc ta dalej kontynuowała.

- A czy ja mam za co dziękować Bogu?.
- Nie znam pani życia.
- Czy mogę mu podziękować za to, że umierając, mam możliwość porozmawiać z tak wspaniałym kapłanem?.
- Zdecydowanie nie jestem tym najwspanialszym. - pokręcił głową.
- Jestem już stara, więc niech mi ksiądz zaufa...
- Za mnie nie, ale może za to, że umierając otrzyma pani życie wieczne.
- A jeśli nie?.
- Ja już się o to postaram, obiecuję. - mrugnął znacząco kobiecinie, wywołując u niej szeroki, gdzieniegdzie szczerbaty uśmiech.
- Inni potrzebują księdza bardziej niż ja, niech już ksiądz idzie. - wyganiała go ręką.

Wstał z krzesełka, które wsunął pod biurko, stojąc jeszcze przy jej łóżku wyciągnął z kieszeni sutanny zminimalizowaną dziesiątkę różańca. którą miał zamiar wręczyć kobiecie.

- Nie, nie, nie... dlaczego mi ją ksiądz daje?. - spytała zaskoczona.
- Niech ją pani przyjmie...
- To za tydzień... - skinęła mu.
- Nie mogę obiecać, że będę.
- W takim razie za dwa tygodnie. Będę czekać. - przekonała, wciskając z powrotem różaniec do jego dłoni.

Bartkowi napłynęły łzy do oczu, każde takie spotkanie, rozmowa, była dla niego mega emocjonująca, walcząc z samym sobą, uśmiechnął się subtelnie do kobiety i wyszedł.

*******

Mam nadzieje, że podoba się :). Wpis powinien być już dodany dawno, ale problemy z internetem ;).