sobota, 13 maja 2017

Był to ostatni pokój z numerem 44, po tej stronie szpitala. Za dużymi, masywnymi, szklanymi drzwiami, które można było otworzyć tylko za pomocą kodu, znajdował się zupełnie inny tok życia. W drugim skrzydle poniemieckiego budynku z czerwonej cegły, znajdowało się położnictwo. Bartek lubił tam zachodzić, ze względu na zaprzyjaźnione położne, jak i zakonników, którzy mieli piecze nad całym szpitalem.

Bartek zmierzał do biura przełożonych, w równoległych korytarzach było słychać nieustanne bieganie w to i na zad, stukot chodaków o kafle szpitalnej podłogi niosły echo, po całej porodówce.
Cieszyło go to, to oznaczało jedno, że coś się dzieje.

- Bartek! cześć. - biegnący w jego stronę zakonnik, przywitał go ciepło.
- Witaj Piotrze, rodzi wam się?. - spytał uśmiechnięty.
- Tak, idź do pokoju, ja tam przyjdę!. - mówił w pośpiechu.
- Dobra, powodzenia tam!.

Wszystko działo się z zawrotną prędkością, przechodząc obok sali, gdzie przed momentem znikł zakonnik, było słychać krzyki i jęki rodzącej matki.

- Matko Boża, miej ją w opiece... - powtarzał, trzymając kurczowo różaniec w dłoni.

 Wszedł do pokoju, na którym widniała srebrna tabliczka "Dyżurka pielęgniarska", wyciągnął z szafki czerwony kubek i nalał do niego wody z dystrybutora, upił łyk i usiadł wygodnie w fotelu, czekając na powrót kolegi.
Nagle ni stąd, ni zowąd wparował do pokoju Piotr.

- Bartku, będziesz potrzebny. - mówił ledwo, przez zadyszkę.
- Ja?, ale po co?. - spytał zszokowany.
- Ubieraj. - podał mu odzież ochronną.
- Czy ktoś mnie w ogóle pytał...
- W ekstremalnych sytuacjach, nikt o nic nie pyta. - powiedział z kamienną twarzą.
- Woda święcona?, mam ochrzcić?. - zadawał pytania.
- Chodź już, prędko!.

Bartek obawiał się wejść do sali, nigdy jeszcze nie był w takiej sytuacji, nie miał pojęcia czego ma się spodziewać.

- Gotowy?. - spytał ostatecznie.
- Gotowy. - odpowiedział, po czym oboje wparowali jak burza.

Wszyscy z personelu zauważyli kto przyszedł, ale nie było nawet chwili czasu, aby się przywitać.

- I jak sytuacja?!. - spytał zdenerwowany Piotr, widząc matkę, u której przeprowadzano tlenoterapię.
- Tam... - wskazała jedna z położnych, na wnękę, która była zasłonięta kotarą.
- Poczekaj.
- Czy ktoś mi w końcu powie, co się dzieje?. - spytał zdenerwowany, nie rozumiejąc całej sytuacji.
- Bartek, to dziecko umiera, musisz je ochrzcić... - powiedział w prost.

Bartek miał pustkę w głowie, chciał natychmiast spytać, "dlaczego ja?!" i jak najszybciej stamtąd wyjść, spojrzał po wszystkich, patrzyli na niego z nadzieją, spojrzał na półprzytomną matkę.
Zrobił jeden solidny krok w stronę zasłony, nie patrząc uprzednio, wszedł.

- Już?. - spytał niepewnie.

Lekarze na zmianę uciskali mostek i wprowadzali oddechy zastępcze.
Bartek przygryzając wargę z nerwów obserwował walkę toczoną o życie dziewczynki, nie widział zmian.

- Dziecko nadal się pręży.
- Dalej, masuj!. - krzyczał jeden, do drugiego.

Ciałko dziewczynki uginało się wraz z kolejnym i kolejnym naciskiem  kciuków, Bartek pierwszy raz widział coś takiego, nie chciał przedwcześnie wydawać wyroku, ale zaczął tracić nadzieję.
Przygotowany, zmoczył kciuk prawej ręki w miseczce z wodą święcona. Zauważył, to jeden z lekarzy.
Po pół godzinnej reanimacji, zostały zauważalne oznaki życia, zawziętość lekarzy nie poszła na marne,

- Mamy ją, brawo. - oznajmił jeden z lekarzy.
- W porządku?. - podszedł do niego Piotr.
- Daj spokój, ja nadal nie wiem, co się dzieje. - mówił roztrzęsiony Bartek.
- Teraz ksiądz może. - lekarz spojrzał na niego, podając mu dziecko.

Bartek pozwolił je sobie wziąć dopiero kiedy Piotr skinął, po uczynieniu na główce dziewczynki krzyża, delikatnie ją utulił, a następnie ułożył na pierś jej matki.

- Mam chyba dość, na dziś. - wychodząc, uśmiechnął się.
- Bartku, dziękuję ci w imieniu całego personelu.
- Nie wiem co powiedzieć, na prawdę...
- My to mamy na porządku dziennym.
- Niewyobrażalny stres. - starał się uspokoić oddech.
- Już jest wszystko w porządku.
- Miejmy nadzieję... - odetchnął,
- Wracaj, nie ma sensu abyś tu siedział i czekał na mnie.
- Pozdrów ich ode mnie, cześć. - machnął mu, odchodząc.
- Tak, do zobaczenia.

Przed wyjściem zaszedł jeszcze do łazienki, przejrzał się w lustrze, cały dygotał, przemył twarz zimną wodą, osuszył ręcznikiem i udał się spokojnie w stronę wyjścia.
Wracał tą samą drogą, którą szedł do szpitala, będąc na wysokości parafii, przypomniał sobie o Gosi, nie zachodząc do siebie, poszedł prosto, w stronę osiedla, na którym mieszkała dziewczyna.







6 komentarzy:

  1. Jak zawsze wspaniały wpis😍 czekam z niecierpliwością na kolejny 😘

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałam od wczoraj wszystko i czekam, aż sen Gosi stanie się realny! Czekam na więcej i zapraszam do siebie: https://smaksamotnosci.blogspot.com
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nu mam nadzieję, że również się podoba :).

      Usuń
  3. Ah , myślałam, że Bartek wystąpi w roli położnego 😂. Nie no ,a tak to świetny rozdział ;). Pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń