poniedziałek, 7 maja 2018

Nasza wspólna droga powrotna nie trwała długo, wjeżdżając w zabudowania Franek znacznie przyhamował, jechaliśmy bardzo spokojnie i powoli. Stąd, że było już ciemno, latarnie uliczne oświecały nam drogę biało-pomarańczowym światłem, w radiu leciała spokojna muzyka, a na chodnikach można było dostrzec coraz mniej ludzi, co dawało świetny klimat. Wsłuchując się w nostalgiczną muzykę odpływałam na parę chwil w myśli, parę razy wychwycił to Franciszek, który wtedy robił sobie ze mnie drobne podśmiechujki.
W momencie w którym byłam w takim transie, Franek szybko zwrócił moją uwagę na postawnym mężczyźnie, który szedł przed nami.

- Gosia!, zobacz kto idzie!. - wskazał palcem przed siebie.
- Kto?, gdzie?. - spytałam zdezorientowana.
- To chyba Bartek, co?.
- No... to chyba faktycznie on.
- Może go podrzucimy, zobacz. - odpowiedział i wcisnął klakson, aby ten się odwrócił.

Franek po tym jak wiedział, że uwaga Bartka jest już zwrócona na nas, zjechał na pobocze, włączył awaryjne i wyskoczył z auta jak poparzony.
Nie wiedziałam, czy też mam wychodzić, myślałam, że nie będzie mnie widać, ale oczywiście Franek musiał to zepsuć i machnął do mnie, abym też wyszła. Nie miałam innego wyjścia, widzi mnie... nie będę robić z siebie głupka.

- Szczęść Boże Gosia. - przywitał się pierwszy, jednak na jego twarzy nie gościł miły uśmiech, przyglądał mi się uważnie.
- Cześć. - odpowiedziałam trochę zawstydzona, nie potrafiąc podnieść wzroku na niego.
- Bartek podwieźć cię?, gdzie w ogóle idziesz?!. - pytał pełen entuzjazmu.
- Nie, nie musicie. - odpowiedział jednoznacznie patrząc, to na mnie, to na Franka.
- Cieszę się, że cię widzę. - wyciągnął do Bartka rękę, aby zbić z nim piątkę.
- Mhm. - skinął tylko głową.
- To co? jedziemy, nie?. - zwrócił się do mnie, pocierając ręką moje plecy.
- Wiesz co?, yym... jedź już do siebie, ja jeszcze muszę skoczyć do przyjaciółki. - uśmiechnęłam się do niego szczerze, przez co chyba przez głowę mu nie przeleciało, że go właśnie okłamałam.
- Dobra, jak uważasz. Odezwij się jeszcze. - uścisnął mnie i ucałował w policzek.

Trochę się na ten gwałtowny gest zarumieniłam, albo po prostu puściłam buraka, bo przecież obok stał Bartek i temu wszystkiemu się przyglądał.
Chwilę poczekałam z nim, aż Franciszek odjedzie, potem spojrzeliśmy sobie w oczy, po czym bez emocji rzucił.

- To ja też spadam, na razie. - zareagowałam momentalnie.
- Poczekaj, chcesz mnie tu zostawić?. - stanęłam mu na drodze, nie pozwalając przejść.
- Co?, przecież idziesz gdzieś, nie będę cię zatrzymywał. - patrzył na mnie podejrzliwie.
- Aj... nigdzie nie idę!, okłamałam go, żeby porozmawiać z tobą. - przyznałam.
- To źle zrobiłaś, bo chyba nie mamy o czym rozmawiać. - nie ustępował.
- Ani mi tak nie mów. - zmarszczyłam brwi.
- Gdzie z nim byłaś i po co?. - warknął.
- Za miastem, na spacerze. - odpowiedziałam pewna siebie.
- Z nim!?. - spytał, jakbym dokonała najgorszego.
- Ty się nie chciałeś ze mną spotkać, nigdy. Nie wiem, co ci się stało, bo nawet nie chcesz mi powiedzieć. - wygarnęłam mu, energicznie gestykulując.
- Nie mam czasu.
- Nie masz czasu na mnie już od paru tygodni!, a jak spotykam się z kimś innym, to masz problem.
- On nie jest mężczyzną dla ciebie.
- A może ty jesteś, co?! pff. - wyśmiałam go i widząc, że raczej nie będzie miał mi nic mądrzejszego do powiedzenia, powoli zaczęłam odchodzić.
- Poczekaj chwilę!. - szedł ze mną krok w krok, bo nie dałam się zatrzymać.
- To jest właśnie przyjaciel! - wskazałam na drogę, którą odjechał Franciszek.
- Gosia nie!, posłuchaj...
- Co tobą kieruje?, zazdrość?!.
- Tak, zazdroszczę mu. - przyznał posłusznie, a w jego oczy wkradały się łzy, które odbijały się w świetle latarni.
- Jesteś takim psem ogrodnika. - kręciłam głową, uważnie patrząc w jego ciemne oczy, które były jakieś takie puste.
- Nie chcę stać się dla ciebie obojętny. - łkał.
- Ale ja już dla ciebie mogę, tak?. - spytałam, mając na myśli jego zachowanie.
- Nie jesteś mi obojętna, widzisz jak przed tobą drżę...
- Nie... stoisz jak słup soli i nie wiesz, co ze sobą zrobić.
- Jesteś niemiła. - odparł spod przymrużonych oczu, pociągając przy tym nosem.
- I surowa, no wiem. - dopowiedziałam, uśmiechając się.

Bartek głęboko westchnął, nie wiedział już co powiedzieć, z resztą ja też nie miałam nic do dopowiedzenia. Szliśmy dalej, ale w ciszy. Myślałam, że już odpuści, ale Bartek nie odstępował mnie na krok, był jak malec, który boi się złego świata. Doszliśmy do mnie, auta stały pod domem, dlatego poinformowałam Bartka, że raczej nie wejdzie, no bo wygląda na to, że są rodzice.
Zbierał się, żeby coś powiedzieć, po czym zamykał ust i znowu na mnie patrzył. Nie chciałam się w to bawić, złapałam go pewnie za rękę.

- Nie przestałam cię kochać. - powiedziałam drżącym głosem, bojąc jak teraz zareaguje.

 Uśmiechnął się niepewnie, a z jego oczu popłynęły nieme łzy, jego łzy zawsze mnie rozmiękczały.

- Powiedz coś, proszę. - zachęcałam go, ocierając ręką delikatnie jego mokry policzek.
- Nie patrz na mnie. - schował twarz w mojej bluzie, czułam jak jego łzy w nią wsiąkają i dotykają mojej skóry.
- Nie wiedziałam, że cię spotkamy...
- Zauważyłem cię w tym samochodzie, patrzyłem na ciebie a ty nie wyrażałaś żadnych emocji, w jednej chwili chciałem umrzeć.
- Nie mów tak. - przytuliłam go do siebie mocniej, kiedy poczułam, że muska ustami i delikatnie zasysa moją szyję.

Było mi strasznie przyjemnie, to był ten sam dotyk, który pamiętam od pierwszego razu, odchylałam głowę, głęboko przy tym wzdychając. Nie mogliśmy się tam ponieść emocjom.

- Przestań... - odepchnęłam go od siebie.
- Muszę iść. - cmoknęłam go w usta, ten spojrzał na mnie zdezorientowany, po czym szybko odpowiedział mi długim i namiętnym pocałunkiem. Miałam z tyłu głowy, żeby nikt nas nie zauważył, ale z każdą sekundą, coraz bardziej mnie to podniecało.
Oderwałam się od niego, jeszcze raz spojrzałam w jego zaczerwienione oczy i odeszłam, wchodząc na posesję.

- Co się właśnie stało. - powtarzałam sobie w kółko, nawet już po wejściu do domu.

Rodzice leżeli w sypialni, oglądali jakąś komedie, bo słyszałam ich głośne śmiechy, uchyliłam drzwi, przywitałam się z nimi i znikłam za drzwiami swojego pokoju.
Rozebrałam się do bielizny i weszłam do łóżka, przerażała mnie myśl, że muszę wstać rano do szkoły, ale przynajmniej nie będę siedzieć w domu i się nudzić.
Dopiero rano z budzikiem ustawionym na 6:30 odpaliła mi się przypominajka o tym, że dziś idę pomóc w szpitalu. Od momentu, kiedy nie rozmawiałam z Bartkiem, nie chodziłam i tam, aby przypadkiem go nie spotkać, więc nie wiem, czy będę jeszcze mile widziana.
Po zakończonych zajęciach, szybko wpadłam do domu, zjadłam obiad, który parzył mnie w język, ale nie było co czekać... wzięłam jakieś drobne, klucze i równie szybko jak weszłam, wystrzeliłam z niego.
W szpitalu byłam z lekkim poślizgiem, ubrałam ochronny fartuch i zawiązując go w biegu wpadłam do pokoju przełożonej. Ta złośliwa franca oczywiście nie szczędziła sobie zgryźliwych uwag, chociażby mojej nieobecności. Posłusznie tłumaczyłam to przechodzoną chorobą zakaźną, której oczywiście nie było. Ta uśmiechnęła się półgębkiem i rozdzieliła mi pierwsze zadania. Miałam co robić przez następne trzy godziny... nawet nie pomyślałam o Bartku, który już podobno przez godzinę szlaja się po oddziale, słyszałam krótką rozmowę pielęgniarek, ta jedna z nich go szukała, czy coś.
Biegając z jednego pokoju do drugiego, nucąc sobie piosenkę Normalsów i robiąc coś jeszcze pomiędzy, wpadłam właśnie na niego, na Bartka. Od razu chciałam przepraszać, bo myślałam, że to ktoś z odwiedzających, jednak pomału podniosłam wzrok na jego twarz. Nie miał dziś koloratki. - to pierwsze, co rzuciło mi się w oczy.

- Gosia... - szepnął, jakby nie dowierzał, że mnie widzi.
- No hej. - przywitałam się trochę speszona.
- Myślałem, że już nie będziesz tu przychodzić, że to za dużo.
- Nie, jest w porządku, lubię tu przychodzić. - skinęłam, spoglądając wgłąb sali na chorych.
- Świeciłem za ciebie oczami przy przełożonej, wściekała się trochę, że cię nie ma.
- Tak? i mówiłeś jej coś?.
- Że jesteś chora, dochodzisz do siebie itd.
- Jezu, jak super! dziękuje. - ledwo się powstrzymałam, żeby nie uwiesić się mu na szyi.
- Ale za co?, co się stało?. - pytał, widząc jaka jestem uradowana.
- No bo ja jej też pocisnęłam kit, że byłam chora...
- Dobrze, bo by nas obydwoje wzięła na dywanik. - uśmiechnął się tak serdecznie, że aż mi zrobiło się cieplej na duchu.
- Kocham twój uśmiech. - szepnęłam i objęłam jego twarz w dłonie.

Spoważniał, skamieniał, przyglądał uważnie się mojej twarzy, a ja jego, szukaliśmy wzajemnych emocji. To wszystko moglibyśmy w jeden chwili wykrzyczeć, wypłakać... ale po co?, patrzeliśmy na siebie, jak za pierwszym razem, towarzyszyło nam wiele więcej emocji, które rozpoznawaliśmy i rozumieliśmy tylko my.
Nagle za nami coś z wielkim hukiem trzasło, oboje się wzdrygnęliśmy i zaczęliśmy oglądać się dookoła.

- To drzwi frontowe, pewnie przeciąg... - próbował uspokoić Bartek.
- Przeciąg?, a jeśli nie?. - spytałam.
- No to mamy problem. - zaśmiał się, jakby w tamtej chwili kompletnie go to nie obchodziło.

Jednak ja byłam niespokojna, może to był ktoś, kto nas zauważył i specjalnie trzasnął tymi ogromnymi drzwiami, żeby zwrócić naszą uwagę. Faktycznie to było nieodpowiedzialne, mimo że nic nie robiliśmy, miałam poczucie winy.

- Wiesz co, muszę wracać do...
- Do?, do?, gdzie mi się wyrywasz?. - próbował mnie dłużej zatrzymać przy sobie.
- Muszę na prawdę.
- Mam na ciebie poczekać?. - spytał troskliwie.
- Tak, albo nie; wracaj lepiej do siebie. - odpowiedziałam trochę się jąkając.
- No to poczekam... - burknął pod nosem.

Nie zdołałam już tego wychwycić, ale wygląda na to, że po wyjściu ze szpitala, miała czekać na mnie miła niespodzianka.