sobota, 15 września 2018

Dostałem list od samego biskupa, odbierając go z rąk proboszcza który był nawet nie wiem dlaczego pośrednikiem zobaczyłem że list był otwierany.

- Co stało się z kopertą, była otwierana?. - spytałem w prost, będąc zaniepokojony dlaczego mój proboszcz miałby mieć wgląd do mojej korespondencji.
- Mogła się rozkleić, prawda?. - odpowiedział mało wiarygodnie.
- Nie sądzę. - zmrużyłem oczy, uważnie przyglądając się jego rozbieganemu wzrokowi.
- Idź do siebie, ja mam dużo pracy. No chyba, że chcesz mnie zastąpić w obowiązkach. - próbował mnie zbyć, grzebiąc coś w teczkach.
- Mam jeszcze jedno pytanie.
- Tak?. - podniósł leniwie wzrok na mnie zza swojego ciężkiego biurka.
- Dlaczego biskup nie wręczył mi tego osobiście, tylko za pośrednictwem księdza proboszcza?.
- Oj Bartek nie wiem... - westchnął. - Byłem u niego na kawie, powiedział żebym ci to wręczył abyś ty nie musiał się fatygować.
- To żadna fatyga, mógłbym z nim na miejscu porozmawiać.
- Bartosz na prawdę mam dużo pracy, wynoś się. - podniósł ton głosu.
- Miłego dnia. - warknąłem sarkastycznie i natychmiast stamtąd odszedłem.

Zszokowała mnie jego reakcja. Wiem, że od pewnego czasu, za mną nie przepadał ale żeby aż tak?.
Pytanie po co był u biskupa, kiedy już będę u niego na pewno o to spytam. Wysunąłem list złożony w dwa z otwartej już wcześniej koperty, podejrzewam że przez proboszcza. Rozłożyłem go starannie i zdziwiłem się. Spodziewałem się najgorszego, czyli nagłego przeniesienia do innej parafii, bądź na misję, a list chociaż z odręcznym podpisem i czerwoną pieczątką biskupa okazał się zwykłym śmieciem, który zaraz miał znaleźć się w koszu. Dlaczego? biskup prosił mnie w nim o spotkanie, ale to jak najszybsze, to znaczy że sprawa nie cierpiąca zwłoki, a na tym się problem nie kończył. Tylko znowu dlaczego nie mógł po prostu do mnie zadzwonić?, specjalnie wystosował do mnie list, w którym rzucił datą i plus/minus godziną o której mam się u niego stawić. To wszystko śmierdziało na kilometr, czułem się jak krawężnik Kościoła. Chociaż do końca dnia proboszcz dał mi spokój,  następnego zaczęło się piekło. 

- Bartek dzisiaj o siódmej rano msza, potem dwa pogrzeby o równej dziewiątej i dziesiątej trzydzieści. W miedzy czasie zejdziesz do kancelarii, trzeba ułożyć ogłoszenia na niedzielę no i przy okazji możesz zrobić kazanie. Potem jesteś wolny, ale bądź na posterunku, na koniec msza o osiemnastej. - oznajmił mi na śniadaniu, na które ściągnął mnie z łóżka już o szóstej trzydzieści.
- A proboszcz... 
- Ja dzisiaj mam co robić, po za tym muszę odpocząć. Ty już chyba musisz iść, przecież jeszcze spowiedź.

Zerknąłem na niego zaspany, wziąłem łyk kawy bo nie miałem czasu na pełne śniadanie, trzeba było iść do konfesjonału, do którego o tej godzinie przychodzą starsze kobiety, które spowiadają się co msze. 
Usiadłem w konfesjonale, założyłem stułę i szybko odmówiłem modlitwę, oczy kleiły mi się do snu, ale przecież miałem zostać na "posterunku", ręce mi opadły od tego co dzisiaj zaplanował dla mnie proboszcz. Nigdy tak nie było, nigdy!. Zawsze staraliśmy się dzielić obowiązkami, aby nie przytłaczały żadnego z nas, a on chciał zająć mi każdą minutę czasu i to jeszcze w jaki sposób...
Kontemplacje przerwał mi ktoś, kto właśnie przyszedł podzielić się ze mną swoimi grzechami i prosić o przebaczenie. Nic nowego, ta sama kobieta i te same grzechy, co jakiś tydzień temu... nowy rekord. Nie chciałem być nie miły, ale musiałem powiedzieć, że coś tu nie gra w tym "postanawiam poprawę". Wydawało się, że to co powiedziałem przyjęła z pokorą, aż byłem dumny. Lecz wzrok którym mnie obdarowała przy eucharystii nie był już taki pokorny, spodziewam się interwencji samego proboszcza. Znowu mam przechlapane, jak tu być dobrym kapłanem... Skoro dzień zaczął się tak wspaniale, byłem ciekaw jak się skończy, chciałem aby skończył się jak najszybciej i zebrał jak najmniej jeńców.
Pochowałem starszego mężczyznę, z rozmowy z rodziną wywnioskowałem, że byli przygotowani na jego odejście, całkowicie zrozumiałe to i ból mniejszy. Żona pogodzona z jego odejściem, dzieci odchowane. Z cmentarza wracałem od razu do kościoła, bo zaraz miałem odprawić drugi i ostatni pogrzeb. Nie wiedziałem, że tym razem tak to we mnie uderzy, pod ołtarzem leżała trumna - biała i mała trumienka. Zaraz wróciłem się do zakrystii.

- Panie kościelny, co to?.
- Szczęść Boże. Koszowskim zmarła córeczka. - odpowiedział natychmiast domyślając się o co chcę spytać.
- Tym Koszowskim?. - wyjrzałem na ołtarz, dostrzegając młode małżeństwo w pierwszym rzędzie ławek. - Przecież jeszcze tak niedawno prosili mnie o jej chrzest. - westchnąłem i bezwładnie upadłem na krzesło.
- Dziwne, że ksiądz proboszcz zlecił księdzu ten pochówek. - podszedł do mnie, podając mi szklankę wody.

Ciężko było mi spojrzeć na rodziców dziewczynki, starałem się skupić i odprawić ostatnie pożegnanie jak najlepiej potrafiłem, ale nie wiem czy wyszło tak, jak wyglądało to w mojej głowie.

********

G: "Przyjdziesz dzisiaj do mnie?, źle się czuję." - odebrałem sms'a od Gośki, kiedy dopiero co zszedłem na probostwo.
B: "Mam dzisiaj sporo pracy"
G: "Zawsze masz sporo pracy, daj sobie spokój."
B: "Przykro mi."
G: "A mi wcale..."

Nie mogłem po raz kolejny jej sobie odpuścić, miałem dużo pracy to prawda ale jakoś to połapię. Dam radę.

********

- Jesteś jednak!. - uwiesiłam się Bartkowi na szyję widząc go u progu drzwi.
- Kocham cię Gosia.
- Przecież nie jestem już na ciebie zła.
- Nie musisz być na mnie zła, żebym ci to mówił. Prawda?. - spojrzał na mnie tajemniczo.
- Dawno tego od ciebie nie słyszałam.
- Bo nie lubię się afiszować. Wpuścisz mnie?.
- No tak pewnie, wchodź. - Machnęłam energicznie głową. - Jestem oczywiście sama. - klapnęłam na kuchenne krzesło, zakładając nogę na nogę.
- Mogę kawy?.
- Pewnie, ale czekaj... od kiedy ty znowu pijesz kawę?.
- Od dzisiaj. - mruknął podchodząc do kuchennego blatu. - Ten dzień zaczął się fatalnie, a to jeszcze nie koniec, więc uważaj mogę być upierdliwy. - uśmiechnął się sztucznie.
- Powiesz mi co się dzieje?. - podeszłam do niego, łapiąc go pewnie za dłoń.
- Sam nie wiem, dostałem wezwanie od biskupa.
- Chodzi o nas?.
- ...no i proboszcz planuje mi każdą wolną minutę, to znaczy zarzuca mnie obowiązkami.
- Czyli chodzi o nas.
- Jutro jadę do biskupa, nie chciałem cię martwić.
- Boję się o ciebie.
- Ale po co?. Ja sobie dam radę, co by się nie działo. - próbował mnie zapewniać, ale ja i tak wiedziałam lepiej.
- Ale gdyby coś, to powiedź że to skończysz.
- Mam cię zostawić?, w życiu!.
- Teraz tak mówisz... a jak nie będziesz miał wyjścia?.
- Zawsze jest jakieś wyjście. - przygarnął mnie tuląc mocno do piersi.

Bartek wypił kawę i musiał wracać, a ja nie mogłam go dłużej zatrzymywać, byłam wdzięczna chociaż za tę parę chwil.

- Uważaj na siebie i daj znać, co wiesz... po tej rozmowie.
- Nie martw się tak o mnie, odpoczywaj.

Jak miałam się o niego nie martwić?, każda chwilą i myślą byłam z nim. To co ja przeżywałam to jedno, a to on niósł ciężkie brzemię. Ja przynajmniej miałam wybór, a co on miał powiedzieć swojemu przełożonemu.









3 komentarze: